wtorek, 18 grudnia 2012

Jak wymawiać nazwiska marszałków Napoleona


Spotkałem się ostatnio z faktem, że olbrzymi problem dla studentów stanowią nazwiska marszałków Napoleona. Nie ulega wątpliwości, że język francuski nie należy do szczególnie popularnych, a odznacza się tą paskudną przypadłością, że połowę głosek wymawia się inaczej niż Polak chciałby wymówić, a drugiej połowy nie wymawia się wcale. Dlatego też zamieszczam krótką ściągawkę z fonetycznym zapisem nazwisk marszałków francji epoki Napoleona I dla uczniów i studentów. Mam nadzieję, że komuś się przyda.
Uwagi na początek: we Francji 'r' wymawia się bardziej miękko, bardziej 'rh', ale nie należy przesadzać z tą miękkością. Z kolej 'u' wymawia się jak 'i', chyba, że występuje zbitka 'ou' wtedy czytamy 'u' lub 'au' czytamy 'o'.

Louis Alexandre Berthier - Bertie
Joachim Murat - Mira
Bon Adrien Jeannot de Moncey - de Monse
Jean-Baptiste Jourdan - Żurdą
André Masséna - Massena
Pierre Augereau - Ożro
Jean Baptiste Bernadotte - Bernadot
Nicolas Jean de Dieu Soult - Su
Guillaume Marie-Anne Brune - Brun
Jean Lannes - Lan
Édouard Adolphe Casimir Joseph Mortier - Mortie
Michel Ney - Nej
Louis Nicolas Davout - Dawu
Jean-Baptiste Bessières - Besier
François Christophe Kellermann - Kelerman
François Joseph Lefebvre - Lyfewr
Catherine Dominique de Pérignon - Perinion
Jean Mathieu Philibert Sérurier - Serurie
Claude Victor-Perrin - Wiktor-Perę
Etienne Jacques Joseph Alexandre Macdonald - Makdonald
Auguste Frédéric Louis Viesse de Marmont - de Marmą
Nicolas Charles Oudinot - Udino
Louis Gabriel Suchet - Sjusze
Laurent de Gouvion Saint-Cyr - Guwią Są-Sje
Józef Poniatowski - tu chyba nie powinno być problemów
Emmanuel de Grouchy - de Gruszi

niedziela, 25 listopada 2012

Antysemityzm


Antysemityzm kiedyś
Po kolejnym nieudanym powstaniu przeciw Rzymianom, Żydzi dekretem cesarskim zostali wygnani z Judei i otrzymali zakaz powracania do niej. Tak rozpoczęła się diaspora społeczności Żydowskiej, która trwa do dziś. Choć państwo Żydowskie zostało odtworzone po II Wojnie Światowej, wielu Żydów wciąż mieszka poza jego granicami. Rozproszenie Żydów po całym znanym w historii świecie jest przyczyną ich fenomenu, ale również przekleństwem. Fakt, że przez niecałe dwa tysiąclecia zachowali oni swoją odrębną kulturę i religię i nie zanikli ze swoją tożsamością jest właśnie ich fenomenem. Jednakże przekleństwem Żydów stał się antysemityzm, o którym traktuje niniejsza notka. Skąd się on wziął i jak przejawiał się w historii? Kiedy chrześcijaństwo stało się religią dominującą na świecie, powstała istotna luka w gospodarce i finansach; chodzi o możliwość udzielania pożyczek. Chrześcijaństwo zabraniało lichwy, czyli pobierania procentu od pożyczonej kwoty, Żydzi pozbawieni byli tego ograniczenia, więc naturalną koleją rzeczy zostali oni pierwszymi pożyczkodawcami na szeroką skalę. Jednak z pożyczkobiorcami czasem bywa tak, że nie są chętni do oddawania długów, zwłaszcza w przeszłości, w której życie było tańsze niż obecnie, co wielokrotnie już opisywałem. Czasem zdarzało się tak, że zadłużony chrześcijanin wymyślał niestworzone rzeczy o Żydach (zatruwanie studni, zabijanie dzieci, roznoszenie chorób) i podburzał tłum do  ich pogromu, pozbywając się tym samym kłopotliwych długów. Również Nowy Testament stawiał Semitów w niekorzystnym świetle, co w ultrakatolickiej średniowiecznej Europie było wygodnym pretekstem do wyżej opisanych praktyk. Wróćmy jeszcze na chwilę do zaraz. Choć ludzie w średniowieczu nie stronili od wody, kąpali się znacznie rzadziej niż Żydzi, a w apogeum epidemii, czyli wieku XIII powstała teoria, iż morowe powietrze wnika do człowieka przez pory w czystej skórze, które należy zapchać  brudem. Żydzi nie ulegli tej modzie, więc chorowali znacznie rzadziej. Przyczyniło się to do oskarżania ich o roznoszenie zarazy. Obcość kultury i religii żydowskiej, ich hermetyczność i brak asymilacji również nie przyczyniły się do zwiększenia sympatii do nich.
Stan taki trwał w historii, a bzdurne opowiastki dłużników przerodziły się w legendy i stereotypy. Nadeszła w końcu największa tragedia Żydów – nazizm. Apogeum nienawiści do Żydów i próba ich fizycznej eksterminacji. Jednakże jakby to brutalnie i sprzecznie nie zabrzmiało nazizm miał dla Żydów pozytywne skutki. Ogrom okrucieństwa był jak kubeł zimnej wody na rozpalone antysemityzmem głowy Europejczyków; przekonano się do czego może prowadzić nienawiści doprowadzona do ekstremum. Obecnie więc żyjemy w czasach, w których panuje tolerancja rasowa i wyznaniowa, nienawiści do innych jest tematem wstydliwym i tabu. Ale czy na pewno?

Antysemityzm dzisiaj
Nie czuję się kompetentny, jeśli chodzi o cały świat, czy Europę, ale śmiało mogę powiedzieć, że żyjemy w kraju ultra-antysemickim. Polacy nienawidzą Żydów i wcale się tego nie wstydzą. Oczywiście nie usłyszą, tego państwo w telewizji lub radiu, tam panuje poprawność polityczna, co innego jest z prasą i Internetem, papier (również wirtualny) zniesie wszystko. O wszelkie występki, zło, spiski i klęski Polacy oskarżają Żydów. Jest to bardzo wygodne, gdyż Żydów w Polsce nie ma; ale Polak wie lepiej, Żyd – źródło wszelkiego zła gdzieś jest, czai się w zakamarkach i tylko czyha na nasze mienie, wolność i niepodległość. Nazwanie kogoś Żydem, jest jedną z największych obelg, tuż obok pedała. Uważa się, że większość  polskich polityków do Żydzi, dlatego się ich tak nie cierpi (drodzy państwo, to nie Żydzi, to tylko socjaliści). Większość Polaków najpewniej w swoim całym życiu Żyda nie spotka, autor niniejszej notki znał kiedyś jedną Żydówkę (i wciąż żyje, jest wolny i posiadający). Tyle suchych faktów, przychodzi czas na refleksję. Każdy człowiek jest inny, ludzie z reguły nie dzielą się na dobrych i złych; raczej na mądrych i głupich, mądrzy i głupi występują w każdej grupie społecznej, narodzie i religii. Bywają mądrzy menele i głupi profesorowie, mądrzy więźniowie i głupi ministrowie, mądrzy Żydzi i głupi chrześcijanie, mądrzy chrześcijanie i głupi Żydzi. [No dobrze, nie ma mądrych socjalistów, ale „socjaliści to nie ludzie; to forma pośrednia między małpą a człowiekiem”, więc ich zostawmy.] Tak więc drodzy rodacy, przestańcie nienawidzić Żydów, zacznijcie zwalczać głupotę!

środa, 31 października 2012

Kapitalizm


Obiecałem napisać wpis o kapitalizmie. Należy pisać o tym zjawisku gospodarczym, aby uświadomić ludziom, że to co ich otacza, szumnie kapitalizmem nazywane, wcale nim nie jest. W Polsce, ani w Europie kapitalizm nie istnieje, nie ma go również w Ameryce. Obecnie najbliższe kapitalizmowi są azjatyckie tygrysy takie jak Hongkong, czy Singapur. Ustrój gospodarczy panujący w Europie i Ameryce to socjalizm, panuje on od początku XX wieku i zadomowił się już w naszych umysłach. Kapitalizm i wolny rynek to najbardziej pierwotny i naturalny system gospodarczy, odkąd człowiek stworzył cywilizację, tylko praca własnych rąk była przyczyną bogactwa ludzi i państw. Oczywiście od razu można wysunąć kontrargument, że przecież rzymscy latyfundyści, czy średniowieczni rycerze nie pracowali na swoich polach, tylko wykorzystywali niewolników lub chłopów pańszczyźnianych. Należy jednak pamiętać, że jeśli mówimy o niewolnikach to byli traktowani jako siła wytwórcza, a nie ludzie, starożytni uważali niewolnika za instrumentum vocale, może to zabrzmieć brutalnie, ale obszarnik, na którego polu pracowali niewolnicy w tamtych czasach nie różnił się od rzemieślnika używającego młotka czy dłuta. Wracając do kapitalizmu, zawsze było tak, że aby coś dostać trzeba było za to zapłacić, aby mieć czym, trzeba było pracować i zarabiać. Jeśli ktoś daje nam coś za darmo, to jest w 100% pewne, że wcześniej komuś to odebrał. Jeśli dziś mamy za darmo szkołę lub szpital to tylko kosztem tego, że państwo obrabowało ludzi zdrowych i nieposiadających dzieci. W dzisiejszym świecie nie trzeba się starać, uczniowie nie muszą się uczyć, pracownicy nie muszą dbać o jakość swoich produktów (jest to nawet niewskazane); bo państwo nam da zasiłek lub rentę. Nasze społeczeństwo powoli się degeneruje, mamy coraz więcej słabych, schorowanych lub głupich wokół siebie; szczytem ambicji wielu ludzi jest bezmyślne gapienie się w telewizor, lub coraz częściej, komputer. Wszystko to jest wina państwa opiekuńczego i socjalizmu. Naprawdę chciałbym żyć w kapitalizmie. Chciałbym, aby premiowana była pracowitość i inteligencja, a nie bylejakość. Chciałbym dużo zarabiać, i żeby państwo nie ograbiało mnie z moich pieniędzy podatkami. Recepta na kapitalizm jest prosta jak konstrukcja cepa: prywatyzacja (wszystkiego!), redukcja administracji do minimum, zniesienie przymusu ubezpieczeń (spójrzcie państwo na swoje zarobki brutto, czy nie stać by państwa było na leczenie się i szkołę dla dzieci za tę kwotę?), obniżenie podatków (zryczałtowany podatek pogłówny), możliwość założenia własnego biznesu bez jakiejkolwiek biurokracji, zniesienie wszelkiego socjalu (zasiłków dla bezrobotnych przede wszystkim!). Każdy musi pracować, każdy zarabia, każdy kupuje i stąd bierze się dobrobyt. No właśnie, a co z osobami, które nie mogą pracować? Niepełnosprawni przykuci do łóżka? Jedyny wyjątek, jeśli rodziny nie stać na utrzymywanie ich lub nie mają rodziny to tylko takie osoby powinny być utrzymywane przez państwo lub organizacje charytatywne. Reszta, nie pracujesz – umierasz z głodu!

niedziela, 28 października 2012

Czasy, w których żyjemy


Czytając o historii czasem zastanawiamy się nad tym, w jakich czasach chcielibyśmy żyć, gdybyśmy mieli możliwość takiego wyboru. Któż z nas nie myślał kiedyś o wynalezieniu wehikułu czasu? Niektórzy po to by naprawić błędy z przeszłości lub też by cofnąć się w czasie i przy użyciu nowoczesnej technologii zapanować nad światem. A może, żeby uczynić Polskę światowym mocarstwem (kanwa niektórych opowiadań Andrzeja Pilipiuka). Czasem można też mieć marzenie, po prostu wybrać sobie jakieś ciekawe czasy i żyć w nich, tak jak żyli zwykli ludzie. Historyk na pytanie o to, w jakich czasach chciałby żyć, choćby nie wiem jak kochał jakąś epokę historyczną, najczęściej odpowie, że najchętniej żyłby w czasach obecnych. Ja również możliwość cofnięcia się w czasie traktowałbym raczej jak przekleństwo niż spełnienie marzeń. Zagłębiając się w historię odkrywamy coraz więcej mroku. Czasy minione coraz bardziej odbiegają od pokazywanych nam w szkole obrazów walecznych rycerzy, dzielnych odkrywców, czy sielankowości nieskażonej przyrody i ożywczego braku nowoczesnej technologii. Nasza historia była okrutna, brudna i głodna. Dawniej życie było tanie, ludzie narażeni byli na olbrzymią ilość klęsk, z których większość z nas w życiu się nie spotka. Niebezpieczeństwem mógł być np. przemarsz wojska, obojętnie swojego czy obcego. Olbrzymia ilość głodnych, uzbrojonych i pewnych siebie mężczyzn, która rabowała i gwałciła wszystko co znajdzie na swojej drodze, jeśli tylko nie była trzymana w ryzach przez charyzmatycznego dowódcę, a najczęściej nie była. Kilkudniowe obozowanie armii prowadziło również do klęski ekologicznej. Najczęściej okolice takiego obozu przypominały jedno wielkie szambo, które doprowadzało do powstawania epidemii. To właśnie kolejny mankament przeszłości – choroby. Dopiero XIX wiek przyniósł rozwój medycyny, a XX świadomości społecznej o roli higieny i profilaktyki. Wcześniej ludzi dziesiątkowały choroby, które obecnie są dla nas zwyczajną, uciążliwą rutyną, jak na przykład grypa. Do tego dochodzą wszelkiego gatunku pasożyty, które były domeną nie tylko najbiedniejszych, ale również wyższych sfer. Strasznym znamieniem minionych wieków był głód. Dopiero upowszechnienie się uprawy kartofli w XVIII i XIX wiekach stopniowo zaczęło poprawiać ogólne odżywienie Europejczyków; chociaż nawet w XX wieku zdarzały się klęski głodu (wywołane sztucznie przez wojny światowe lub komunistów). Wcześniej ludzie byli słabo odżywieni lub regularnie głodowali na przednówku. Nie do zniesienia dla współczesnych było również surowe prawo, do oświecenia naszpikowane torturami i karami śmierci. To tylko największe z niebezpieczeństw historii, była ich jeszcze cała masa. Jak więc ludziom tym udało się przetrwać? W końcu ludzi coraz bardziej przybywało na świecie, stworzyli oni cywilizację, kulturę, wspaniałe wynalazki, toczyli wojny, w których byli zwycięzcy; jakim cudem im się to udało? Ponieważ wśród całej ludzkości przetrwali tylko najsilniejsi, najodporniejsi i najmądrzejsi. Nie potrzeba było spartańskiego urzędnika, który oceniał, czy dziecko jest słabe czy silne. Darwinizm społeczny skutecznie eliminował jednostki, które nie byłyby w stanie przetrwać. Panowała olbrzymia śmiertelność niemowląt, ale też z powodu braku antykoncepcji (lub jej prymitywnych form) rodziło się znacznie więcej dzieci niż obecnie. Dziecko, które przeżyło pierwsze kilka lat życia miało znacznie większe szanse dożyć nawet 60 czy 70 lat. Jednakże człowiek współczesny, o fatalnej odporności, naszpikowany alergiami, przyzwyczajony do wygód, antybiotyków, sklepów pełnych żywności i bezpieczeństwa nie przetrwałby poza XX wiekiem nawet miesiąca. Oczywiście wszystko zależy do klasy społecznej, nie zawsze można było urodzić się chłopem (choć była na to szansa od 85 do 98%), zawsze można było urodzić się możnym magnatem z olbrzymią ilością pieniędzy, prywatnymi lekarzami i nie musieć martwić się niczym tylko jeździć konno po lesie i polować. Tak jak w czasach obecnych, można urodzić się dziedzicem majątku miliarderów, lub też w slumsach Bangladeszu. Jedno jest pewne, z pewnością nie chciałbym być królem. Król to była najgorsza fucha w historii. Naprawdę.

wtorek, 16 października 2012

Orientacja polityczna polskich partii


Zasadniczo partie polityczne możemy podzielić na prawicę i lewicę, jest to stary podział mający swój rodowód w Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Partie, które chciały szybkich i radykalnych zmian zasiadły po stronie lewej; natomiast partie, które wolały wprowadzać zmiany wolniej, na drodze ewolucji, po prawej. Oczywiście największą rzeszę stanowiło niezdecydowane centrum, czyli bagno. Podział ten niestety jest już nieaktualny i mało precyzyjny. Wielość podgatunków i doktryn politycznych uniemożliwia usytuowania partii na osi prawo-lewo. Taki problem zaistniał już w dwudziestoleciu międzywojennym. Jeśli na prawo postawimy monarchistów, na lewo powinni być demokraci. Konserwatyści na prawicy przeciwstawiają się liberałom na lewicy. Stawianie po prawej faszyzmu i przeciwstawienie go komunizmowi jest błędem. Faszyzm i nazizm to poglądy socjalistyczne i powinny znaleźć się po lewej stronie osi. A co zrobić dzisiaj, kiedy partie nie posiadają nawet programów a tylko slogany i prześcigają się w obietnicach? Jeśli przyjrzymy się obietnicom wyborczym współczesnych polskich polityków to do każdej nazwy partii (z wyjątkiem jednej) należałoby dodać skrót PS, czyli: POPS, PiSPS, PSLPS, RPPS, SPPS, PJNPS, SLDPK. Co oznacza owo PS? Oczywiście Partia Socjalistyczna. Dlaczego tylko SLD dodałem PK? To skrót od Partia Komunistyczna, należy nazywać rzeczy po imieniu. W końcu sam przewodniczący Miller zaproponował niedawno, że żeby ustrzec się przed kryzysem należy znacjonalizować część gospodarki. No cóż, głupich nie sieją. Dlaczego partie w Polsce są socjalistyczne? Partię socjalistyczną od liberalnej najłatwiej rozpoznać po jednej rzeczy: jeśli jej program zakłada, że pieniędzmi publicznymi dysponują urzędnicy to jest to socjalizm, a jeśli pieniędzmi dysponuje wolny handel to jest to liberalizm. Wszystkie wymienione wyżej partie socjalistyczne (i komunistyczna) chcą rządzić (lub rządzą) według jednego schematu: rząd zabiera ludziom pieniądze w podatkach i wydaje jak mu się podoba. W liberalizmie ludzie wydają pieniądze jak im się podoba, z pominięciem armii urzędników. Rząd liberalny nie powinien mieć żadnych spółek, nie powinien wcale ingerować w gospodarkę, nie powinien obywateli do niczego przymuszać (oczywiście poza płaceniem [rozsądnych] podatków, przestrzeganiem prawa i obroną ojczyzny; ale to są sprawy, o które obywateli sami powinni zabiegać, ze względu na swój patriotyzm). Rząd socjalistyczny pomaga najuboższym, dotuje nierentowne przedsiębiorstwa, zabiera wszystkim, żeby jakaś grupa mogła się leczyć, uczyć dzieci i dostawać emerytury lub renty. Przy okazji część zabranych pieniędzy rozkradając lub marnują. Efektem rządów socjalistycznych jest zadłużenie państwa (system socjalistyczny zawsze będzie potrzebował więcej pieniędzy niż ma) i kryzys, taki jak obecnie w Grecji i Hiszpanii. Obecnie w Europie i Ameryce Północnej nie ma państwa nie-socjalistycznego, stąd właśnie kryzys w tej części najbardziej cywilizowanego Pierwszego Świata. Obecnie najbardziej wolnorynkowym państwem świata jest Hongkong i tam kryzysu nie ma. Przeciwieństwem socjalizmu jest kapitalizm, o którym napiszę następnym razem.

czwartek, 11 października 2012

Polskie wojny domowe


Wojna domowa to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń, jakie mogą przytrafić się w historii państwa. Oto jeden naród chwyta za broń, brat przeciwko bratu. W Polsce wprawdzie nie było tak spektakularnych wojen domowych ani rewolucji jak, na przykład Amerykańska Wojna Domowa (zwana Secesyjną) lub Rewolucja Angielska, lecz zdarzyło się całkiem sporo wydarzeń w przeszłości naszego kraju, kiedy to Polacy walczyli przeciwko Polakom. Zapraszam do zapoznania się z krótkim przeglądem polskich konfliktów domowych. Zacznę od najnowszego a zakończę na najpóźniejszym.
Przewrót Majowy. Chociaż dziś osoba marszałka Józefa Piłsudskiego jest ze wszech miar hołubiona, to w Polsce międzywojennej posiadał on znaczną rzeszę przeciwników. Przewrót majowy zakończył się śmiercią 215 żołnierzy i 164 cywilów, ale mogło dojść do znacznie większych strat. Siły rządowe posiadały znaczną armię w endeckim Poznaniu i gdyby nie sprzyjający marszałkowi kolejarze, którzy zastrajkowali i rozkręcili tory, oddziały te zdążyłyby na czas dotrzeć do Warszawy co doprowadziłoby do wybuchu otwartego konfliktu na skalę ogólnopolską. Niezależnie od naszych dzisiejszych sympatii czy antypatii należy się cieszyć, że do tego nie doszło.
Konfederacja barska. Ostatni zryw szlachty Rzeczpospolitej Obojga Narodów przed rozbiorami (nie licząc wojny w obronie Konstytucji 3 Maja). Szlachta wprawdzie walczyła z prorosyjskimi zdrajcami, ale jej cele nie były też wcale takie szczytne. Chodziło o zachowanie przywilejów i wolności szlacheckich z liberum veto włącznie.
Rokosz Lubomirskiego. Chyba najtragiczniejsza i najbardziej krwawa wojna domowa w historii polski. Marszałek Jerzy Lubomirski wykorzystując ogólne niezadowolenie szlachty , dla swych ambicji porwał się przeciwko królowi Janowi Kazimierzowi. Tragedii dopełnia fakt, że rokosz wybuchł kilka lat po potopie szwedzkim, wojnie, która przyniosła Rzeczpospolitej więcej szkód niż II Wojna Światowa. Największa bitwa tej wojny, stoczona pod Mątwami w 1666 roku, w przeciwieństwie do bitwy pod Guzowem, o której za chwilę, była niezwykle krwawa i zaciekła. W sumie konflikt ten nie przyniósł zwycięstwa żadnej stronie.
Rokosz sandomierski (Zebrzydowskiego). Pierwszy otwarty bunt szlachty przeciw królowi Zygmuntowi III Wazie. Przywódca buntowników, Mikołaj Zebrzydowski był idealistą, fundamentalistą katolickim i awanturnikiem. Największa bitwa tej kampanii, pod Guzowem przyniosła niewiele strat. Siły wierne królowi spuściły rokoszanom lanie płazując ich szablami. Po klęsce Zebrzydowskiego Zygmunt zadowolił się jego przeprosinami.
Wojna domowa w Wielkopolsce. Chyba najbardziej nieznany przez Polaków epizod w dziejach, dlatego poświęcę mu trochę więcej miejsca. Okres od śmierci Kazimierza Wielkiego do wstąpienia na tron Władysława Jagiełły to postępująca w Koronie anarchia. Nominalnym królem był Ludwik Węgierski (jeden z najwspanialszych królów Węgier, noszący tam przydomek Wielki), lecz nie interesował się on zbytnio swym drugim królestwem. Namiestnicy królewscy, m. in. Elżbieta Łokietkówna, również nie spełniali doskonale swej roli. W tych okolicznościach w Wielkopolsce wybuchła wojna pomiędzy dwoma wielkimi rodami rycerskimi i ich stronnikami zwana wojną Nałęczów z Grzymalitami. Wojna ta przypominała nieco angielską Wojnę Dwóch Róż, lecz na mniejszą skalę, była to seria niewielkich potyczek i oblężeń (chociaż częściej zajmowano miasta i zamki podstępem posiadając kilkunastu ludzi), opisanych w kronice Jana z Czarnkowa. Kiedy Jagiełło przybył by objąć panowanie nad Koroną, wspólnie ze swą małżonką Królem Jadwigą, sytuacja w kraju przedstawiała się dla niego tragicznie. Ze wszystkich prowincji tylko Małopolska przejawiała chęć podporządkowania się Litwinowi, w pozostałych ziemiach panowała anarchia lub wojna domowa. Olbrzymie połacie kraju dzierżył wszechwładny faworyt Ludwika, Władysław Opolczyk natomiast na Rusi, podbitej przez Kazimierza Wielkiego panoszyli się Węgrzy. Dopiero wyprawa pod nominalnym dowództwem Jadwigi przywróciła Koronie ziemie wokół Lwowa.
Wypędzenie Władysława. Pierwszym epizodem rozbicia dzielnicowego było wypędzenie z Krakowa księcia seniora, najstarszego syna Bolesława Krzywoustego – Władysława, nazwanego później wygnańcem. Komunistyczni autorzy podręczników tłumaczyli spisek juniorów, tym, że Władysław był złym tyranem. A dlaczego? Bo miał żonę Niemkę! A Niemcy od zarania dziejów byli źli. Faktycznym powodem wypędzenia Władysława był fakt, że gdyby juniorzy nie wyprzedzili ciosu, Władysław sam odebrałby im ich prowincje w celu zakończenia rozbicia dzielnicowego, co zapewne było zamysłem Bolesława i jego statutu. Swoją drogą, bohaterska niemiecka żona Władysława, księżniczka Agnieszka dowodziła obroną Krakowa już po ucieczce jej męża do Rzeszy.
Wojna braci. Wspomniany już Bolesław Krzywousty toczył chyba najwięcej wojen spośród wszystkich władców polski. Po śmierci jego ojca, kraj został podzielony między Bolesława a jego starszego brata Zbigniewa. Na początek Bolesław, który rządził na południu, dawał się we znaki bratu organizując wyprawy na Pomorze. Wpadał on ze swymi zbrojnymi nad Bałtyk, plądrował ile się dało i uciekał. Oczywiście odwetowe wyprawy Pomorzan uderzały w północną domenę Zbigniewa. W końcu Bolesława znudziła ta zabawa i w dwóch wojnach pokonał nieszczęsnego Zbigniewa, po pierwszej pozbawił go prawie całej realnej władzy, a po drugiej uwięził i oślepił brata, co doprowadziło do śmierci Zbyszka.
Bracia przeciw ojcu. Jeszcze zanim Bolesław i Zbigniew rzucili się sobie do gardeł toczyli wojnę przeciw swemu ojcu, a konkretniej przeciw jego palatynowi - Sieciechowi. Książę Władysław Herman, był największą ciapą w historii polski. Jego ulubionym zajęciem było siedzenie w ukochanym Płocku i wpatrywanie się w nurt płynącej Wisły. Wszystkie sprawy państwowe załatwiał za niego jego wszechwładny wojewoda, Sieciech. Złośliwi twierdzą, że zastępował on nawet księcia w łożu jego żony. Sytuacja taka nie podobała się synom Władysława, którzy wielokrotnie namawiali ojca do oddalenia palatyna. Kiedy to nie poskutkowało wszczęli bunt przeciw Sieciechowi. Najbardziej komicznym epizodem tej wojny jest scena, kiedy to Władysław Herman łodzią, pod osłoną nocy ucieka z obozu wojskowego synów do obozu pokonanego już prawie palatyna, na którego dzień wcześniej wydał wyrok wygnania.

wtorek, 2 października 2012

Służba zdrowia

Wbrew tytułowi nie będę opisywał aktualnej sytuacji w służbie zdrowia. Po pierwsze dlatego, że jest ona wszystkim doskonale znana i nie będę powtarzał po raz enty w Internecie truizmów; po drugie dlatego, że mi jakoś osobiście nie zalazła ona za skórę ponieważ nie choruję. Odkąd skończyłem szkołę, i choroba przestała być tym błogosławionym stanem zwalniającym od ruszenia się z domu, nie miałem nawet grypy. W tej notce postaram się przedstawić mój sposób na naprawienie służby zdrowia. Fakt, że nie jestem lekarzem, a nauczycielem i historykiem przemawia tylko na mój plus. Lekarze potrafią leczyć i dlatego kolejni ministrowie zdrowia starają się ‘uleczyć’ s.z. i dlatego im nie wychodzi; ją trzeba ‘naprawić’. Moim zdaniem ministrem zdrowia powinien zostać ekonomista, powinien to być ostatni taki minister, gdyż po ostatecznej reformie, ministerstwo takowe powinno zostać rozwiązane. Jako, że jestem zwolennikiem korwinizmu, pinochetyzmu i kapitalizmu moją receptą na szpitale będzie oczywiście prywatyzacja. Nie komercjalizacja, nie przekazanie ich samorządom, tylko właśnie prywatyzacja. Państwo powinno sprzedać szpitale, zamiast na nich tracić, jeszcze by zarobiło. Oczywiście na samym początku należałoby zrezygnować z pobierania ubezpieczenia zdrowotnego. Wzrosłyby wtedy zarobki, nie trzeba by płacić urzędnikom NFZ i MZ, same plusy. Dlaczego ja, który nie choruję mam płacić za leczenie innych ludzi? W lecznictwie wciąż mamy komunizm, kasa na leczenie wspólna. Od zawsze w historii (zanim świat oszalał przez ohydne wynalazki socjalizmu i komunizmu) było tak, że chory człowiek udawał się do lekarza, ten go leczył (czasem przez upuszczanie krwi, ale to w zidiociałej Europie, czasem lepiej niż obecnie, np. u Arabów lub starożytnych Egipcjan) lub przepisywał leki, chory płacił i obaj byli zadowoleni. Leczony, bo wyzdrowiał i lekarz bo zarobił. Wolny rynek, głupcze! trawestując Clintona. Dlaczego tak nie ma obecnie? Proszę sobie samemu odpowiedzieć (podpowiem, że to przez zjawiska na s. i k.). Pełen poruszenia wysłuchałem kiedyś tyrady znajomego znajomego, który twierdził, że nie wolno prywatyzować szpitali. „Czy wiesz ile kosztuje nerka? Pięćdziesiąt tysięcy! Stać by cię było zapłacić pięćdziesiąt tysięcy za nerkę?!” W sumie ładny grosz, byłby za to samochód z salonu. Ale w końcu ludzie częściej zmieniają samochody niż nerki. Ale dlaczego nerka kosztuje 50 tys.? Czy jest to koszt wyprodukowania nerki? Nerki nie rosną na drzewach, nie produkuje się ich też w fabrykach (do czasu, podobno). Nerka jest integralną częścią ciała ludzkiego i z tego punktu widzenia jest rzeczą bezcenną. Każdy ma dwie nerki, na dobrą sprawę potrzebuje jednej. Więc jeśli się dogadamy to ja mogę jedną sprzedać, cena do uzgodnienia. Ba! Jeśli na przykład byłbyś kimś z mojej rodziny lub bliskim przyjacielem to mógłbym oddać ci moją nerkę za darmo! I tak to chyba w świecie działa. Nie wiem, jeszcze nigdy nie potrzebowałem nerki, mojej też nikt nie potrzebował. No to może 50 tys. trzeba zapłacić lekarzowi, żeby tę nerkę przeszczepił? W końcu to trudna operacja, potrzeba wyposażoną salę, specjalistów, pomocników, pielęgniarki, utrzymanie szpitala, kilka dni pobytu dla chorego i dawcy. Takie rzeczy kosztują. No to jak będę miał wybrać szpital to zwrócę uwagę na cenę, jeśli nie będę miał 50 tys. to wybiorę lecznicę, która mi to zrobi za 40, lub nawet 30 tys. ale pod warunkiem gorszej jakości i większego ryzyka. Jeśli ludzi nie będzie stać na leczenie, przestaną się leczyć, jeśli to uczynią, lekarze nie będą mieli pacjentów i będą musieli obniżyć ceny. Najprostsze prawa rynku: popyt i podaż. Jeśli będę miał do wyboru dwa szpitale, oferujące tę samą cenę to wybiorę ten z lepszymi standardami leczenia – to wymusi na szpitalach ciągłą poprawę jakości. Skończą się koszmarki typu: leżenie na korytarzach, karaluchy i głodowe racje żywnościowe. W przypadku lekarzy nie istnieje przynajmniej zmora dzisiejszego kapitalizmu – zła jakość. Mam na myśli to, że jak coś się szybko zepsuje to klient będzie musiał wcześniej kupić to ponownie. Dlaczego nie dotyczy to lekarzy? Dlatego, że składają oni przysięgę Hipokratesa i nie mogą źle leczyć. Noblesse oblige panie i panowie lekarze!

poniedziałek, 24 września 2012

Czy husaria była "skrzydlata"?


W historii wojskowości istnieją dwa sztandarowe mity dotyczące dawnego uzbrojenia, mają one ze sobą całkiem dużo wspólnego. Pierwszy dotyczy tego, czy Normanowie (błędnie nazywanie wikingami) nosili rogate hełmy. Drugi dotyczy tradycyjnych skrzydeł polskiej husarii. W obu przypadkach mamy do czynienia z elementem dekoracyjnym; w obu też przypadkach ogólnie ludzie przyzwyczaili się do widoku właśnie rogatych Normanów oraz skrzydlatej husarii. I chociaż większość historyków wojskowości grzmi, że jest to błędne, we wszystkich muzeach do napierśników husarskich doczepia się (wyprodukowane w XIX lub nawet XX wieku (sic!) wielkie skrzydła). W tej notce postaram się przyjrzeć bliżej husarskim skrzydłom. W podręcznikach do historii możemy przeczytać, że skrzydła były najbardziej charakterystycznym elementem uzbrojenia husarza i swoim trzepotaniem płoszyły konie przeciwnika. Niektóre książki podają jeszcze, że służyły do obrony przed tatarskimi arkanami (rodzaj lassa, służący do zdejmowania jeźdźca z wierzchowca). O ile ta druga rola skrzydeł miałaby jakikolwiek sens to pierwsza jest horrendalną bzdurą. Wrzawa bitewna i huk końskich kopyt powodują okropny hałas i z pewnością zagłuszyłyby szelest piór, dodatkowo konie bojowe były specjalnie szkolone do tego, żeby ignorować wszelkie bitewne hałasy, z hukiem armat włącznie. Zainteresowani internauci zapewne słyszeli wywody (nieświadomego) popularyzatora historii w sieci, Jędrka, kasztelana zamku Chojnik. Pan kasztelan jest zdecydowanym przeciwnikiem husarskich skrzydeł na plecach. Teoria Jędrka o tym, że skrzydła to proporczyki na końcach kopii husarskich, wydaje mi się wyjątkowo prawdopodobna. Tym, którzy jeszcze z panem kasztelanem się nie zetknęli, polecam filmik: 

Kolejne są źródła ikonograficzne. Na obrazie Petera Sneyersa, malarza z epoki widzimy polską husarię, która wygląda zupełnie inaczej, niż przyzwyczaił nas Kossak czy Matejko.
Bitwa pod Kircholmem
 Jeźdźcy nie mają skrzydeł, mają ubrane różnokolorowe kontusze, wyglądają bardzo różnorodnie (jednolite umundurowanie, to wymysł późniejszy). Prawdopodobnie właśnie tak husaria wyglądała podczas bitew w XVII wieku. A jak rzecz się miała podczas uroczystych przemarszów? Jedna z hipotez roli skrzydeł  uważa, że były one zakładane jako element paradny. Na dowód przytoczę tutaj kolejne źródło jakim jest rolka sztokholmska.
Rolka Sztokholmska (fragment)
Widzimy na niej husarię w zbrojach paradnych z jednym, małym, czarnym skrzydełkiem przymocowanym do łęku siodła. Jakże różni się to wyobrażenie od tego co serwują nam muzea i filmy pseudohistoryczne. Oczywiście mamy nieliczoną ilość źródeł pisanych, polskich i zagranicznych, które informują nas o istnieniu skrzydeł, jednak jestem skłonny stwierdzić, że były to właśnie te małe, pojedyncze skrzydełka widoczne na rolce, a nie wielkie, podwójne skrzydła.

piątek, 21 września 2012

O kobietach i mężczyznach


Dzisiejszy wpis dotyczy kwestii społecznych. Przedstawię swój pogląd na temat roli społecznej kobiety i mężczyzny. Oczywiście, jak w każdym przypadku, nie uważam swojego stanowiska za jedyny słuszny pogląd, ludzie mają wolną wolę, każdy może mieć swoje zdanie. Natomiast jeśli ktoś się z moimi przemyśleniami zgadza, będzie mi niezmiernie miło. Przechodząc do meritum sprawy. Zacząć należy od ogólnego stwierdzenia, że kobieta i mężczyzna różnią się zarówno pod względem biologicznym jak i kulturowym. Uogólniając, kobiety są do mężczyzn słabsze fizycznie, ale są bardziej wytrzymałe na ból. Kobiety potrafią robić wiele rzeczy jednocześnie, natomiast mężczyźni skupiają się do perfekcji na jednej czynności i po jej ukończeniu zabierają się z kolejną. Kobiety gorzej czytają mapy i gorzej orientują się w terenie natomiast mężczyźni podświadomie „czują” kierunek. W końcu, kobiety posiadają instynkt macierzyński, który obcy jest mężczyzną, czyli panie mają lepsze podejście do dzieci i są bardziej empatyczne. To tylko wierzchołek góry lodowej, owe różnice można by mnożyć. Biorąc pod uwagę aspekt kulturowy, kobiety w naszej paternalistycznej historii (prawie) zawsze odpowiedzialne były za dom, ogień, zbieractwo (ogólne zdobywanie pokarmu roślinnego, to kobiety stworzyły rolnictwo!) oraz wychowywanie (młodszych!) dzieci. Mężczyźni natomiast zajmowali się zdobywaniem mięsa, wychowywaniem starszych dzieci (chłopców) oraz zabijaniem się nawzajem w wojnach. Ważne jest, żeby zwrócić na to uwagę, ponieważ czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, ta kulturowa przeszłość wciąż w nas tkwi i ma wpływ na nasze zachowanie. Na temat wyższości intelektualnej jednej płci nad drugą nie mam zbyt wiele do napisania; i tu i tam po równo występują i geniusze i głupcy, w historii jednak to mężczyźni mieli większą szansę zdobycia wykształcenia. Wstęp ten prowadzi do jednoznacznego wniosku: ze względu na wyraźne różnice, kobiety i mężczyźni powinni pełnić różne role społeczne. I tak ogólnie jest. Mężczyźni powinni zajmować się ciężką pracę fizyczną, stanowić większość kadry nauczycielskiej na uniwersytetach (tak jest), w szkołach ponadgimnazjalnych (tak, niestety, nie jest) i gimnazjach (lekarstwo na te, odsądzane od czci i wiary, szkoły!). Kobiety powinny podejmować się każdej pracy, poza ciężką fizyczną, jednak w zakresie nie ograniczającym ich pracy w domu i przy wychowywaniu własnych dzieci. Może fakt, że kobieta powinna zajmować się domem wyda się szowinistyczny, ale taki stan rzeczy ma miejsce, proszę rozejrzeć się dookoła, spojrzeć wstecz na pokolenie naszych rodziców, a już na pewno dziadków. Która kobieta pozwalała mężowi mieszać się do gotowania i sprzątania? Zapewne jakiś odsetek by się znalazł, ale z pewnością byłaby to mniejszość. Po porostu kobiety robią to lepiej. Mówię to jako mężczyzna mieszkający samotnie, który sam sobie gotuje, sprząta robi zakupy itd.
Taki stan rzeczy mógłby trwać w najlepsze, gdyby nie zaistniała okropna forma życia, która stara się całkowicie go zburzyć. Mam na myśli nowoczesną „feministkę”. Dlaczego akurat nowoczesną i dlaczego wziąłem słowo feministka w cudzysłów? Otóż owe panie nie mają nic wspólnego z chwalebnym ruchem feministycznym powstałym w XIX wieku. Sięgając do historii, ruch ten powstał w drugiej połowie XIX wieku, walczył on o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, prawo głosu dla kobiet (tzw. sufrażystki) i ogólne zrzucenie paternalistycznego gorsetu,  jakim ściśnięte  były kobiety w prawie całej przeszłości. Ruch ten w połączeniu z postępującym oświeceniem coraz szerszych mas społeczeństwa (nie mylić z ciemnotą oświecenia XVIII w.) oraz demokratyzacją, szybko osiągnął swoje cele w rekordowo szybkim (jak na procesy historyczne) tempie, około stu lat. Jako pierwsze w wyborach mogły zagłosować mieszkanki stanu Wyoming w USA w 1868, potem Nowozelandki w 1893 aż w końcu, najpóźniej, przywilej ten uzyskały Szwajcarki z kantonu Appenzell w 1989 roku. Obecnie żyjemy w czasach, które XIX-wieczne feministki przyprawiłby o wybuch niepohamowanej euforii. Kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni, w tym prawo głosu. Mogą pracować gdzie chcą (zdarzają się pojedyncze przypadki kobiet pracujących w kopalni, na dole! [ale nie przy fedrunku węgla]), mniejsze zarobki albo są mitem, albo wynikają z różnic biologicznych, o których pisałem na początku (przynajmniej w moim zawodzie nie ma rozdzielnych stawek ze względu na płeć); kobiety przestały być własnością ojców, mężów i braci. Jednak feminizm nie zniknął, kiedy osiągnął swój cel, zaczął tworzyć sobie nowe, wyimaginowane demony do zwalczenia. Doszło więc do skrajnych przypadków, że „feministki” walczą z przepuszczaniem ich przez drzwi przez mężczyzn. Jako człowiek i pedagog nie walczę z obcymi narodami, rasami, orientacjami itd. jedynym czego nie mogę ścierpieć i staram się zwalczać jest głupota, do głupoty zieję wręcz nienawiścią. To co mnie najbardziej denerwuje wśród współczesnych „feministek” jest właśnie głupota i nieznajomość historii, nawet ruchu z którym się identyfikują. I biada niech będzie pierwszej niewieście, która zwymyśla mnie po przepuszczeniu jej w drzwiach!

czwartek, 20 września 2012

Przenosiny zakończone

Blog Rozmyślnie został pomyślnie przeniesiony na nowy serwer. Opublikowałem wszystkie dotychczasowe (aże cztery) posty i od tej pory zadamawiam się na bloggerze.

Góry


Ostatni tydzień spędziłem w Beskidach. Odcięty od Internetu, o telewizji (której nie oglądam nawet w domu) nie wspominając, ba nawet od prasy. Przechadzając się po lesie zastanowiłem się czy nie wybrać się do miasta po gazetę (czasem człowiek nie potrafi się odzwyczaić od nawyków), jednak przypomniał mi się pewien dowcip, który zniechęcił mnie do tego zamiaru. Kawał zacytuję z pamięci:
Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, czasy słusznie minione. Na egzamin z nauk politycznych wchodzi student. Profesor zadaje pierwsze pytanie: proszę mi powiedzieć coś na temat Józefa Cyrankiewicza. Studentowi strach przeszedł po twarzy, nie odzywa się. Profesor zdziwiony, próbuje czegoś łatwiejszego: to niech pan powie coś o Bolesławie Bierucie. Student ponownie milczy. Profesor daje mu ostatnią szansę: nic pan nie wie? To niech pan powie przynajmniej coś o Stalinie, tego już pan musisz znać. Student, przepraszająco: przykro mi, nie znam. Profesor zszokowany. Nikogo pan nie zna?! Skąd pan się w ogóle urwał? Skąd pan pochodzi? Z Bieszczad – odpowiada student. Profesor posłał żaka w diabły, po czym odwraca się zamyślony do okna i szepce do siebie: a może by tak w Bieszczady?

Średniowiecze


Dla większości ludzi podział epok historycznych wygląda następująco: Rzymianie, średniowiecze, II Wojna Światowa, komuna, czasy obecne. Cały okres, w którym ludzie do mordowania się nie używali czołgów to dla ogółu średniowiecze. Mało kto słyszał o epoce nowożytnej, jednak kołaczą nam się w umysłach pewne informacje o niej, które radośnie wrzucamy do średniowiecza. W związku z tym wokół tego ostatniego narosło mnóstwo kłamliwych mitów, które w tym wpisie postaram się obalić lub poprzydzielać do odpowiednich epok.
Mit 1: W średniowieczu chłopi byli traktowani jak zwierzęta, byli biedni i ledwo żywi, zmuszani do niewolniczej pracy. Bzdura wynikająca z komunistycznej propagandy. Pomijając słabo zbadane mroczne wieki (okres od V do zależnie od kraju VII-XI wieku) chłopi mieli się całkiem przyzwoicie. Oczywiście musieli pracować na polu pana feudalnego, ale ów wymiar pańszczyzny był bardzo niski. W XIII wieku większość gospodarstw przeszła już na gospodarkę czynszową (również na ziemiach polskich), czyli chłop płacił swemu panu z dzierżawę pola w pieniądzu, a nie pracą. Dodatkowo istniała zamożna grupa chłopów – sołtysów, powstała po kolonizacji na prawie niemieckim. Sołtysi – potomkowie założycieli wsi (zasadźców) posiadali najlepsze grunty, a także możliwość posiadania karczmy, młyna itp. w zamian musieli stawiać się do służby wojskowej. Gdyby nie przywilej  Warecki Władysława Jagiełły z 1423 zezwalający szlachcie na wykup majątków „krnąbrnych i nieużytecznych” sołtysów, z pewnością przekształciliby się oni w stan quasi-szlachecki. Wracając do stanu chłopów to również w epoce nowożytnej nie mieli się oni tak źle. Pomimo wykształcenia się dualizmu gospodarczego w Europie, gdy na wschodzie kontynentu (czyli głównie w Koronie i na Litwie) postępowała refeudalizacja, czyli ponowne przechodzenie na pańszczyznę zamiast czynszu; chłop wciąż pozostawał czymś cennym. O chłopów trzeba było dbać, żeby nie poumierali lub nie pouciekali, ponieważ to oni pracowali na życie szlachcica, nie można zarzynać swoich pracowników (znaczy, tak robiono w ZSRR i wiadomo jak to się skończyło). Podsumowując, ogólnie, jak na ówczesne warunki w średniowieczu i nowożytności chłopi mieli się całkiem nieźle (pomijając wojny, przemarsze wojsk, epidemie itp., ale rzeczy te dotyczyły ogółu społeczeństwa).
Mit 2: W średniowieczu ludzie się nie myli. Ludzie w średniowieczu dbali o higienę, stosowano nawet specjalne proszki do czyszczenia jamy ustnej. Sprzyjało temu stanowisko Kościoła, który nakazywał kąpiele w odpowiednie święta. Dopiero gdy w XIII wieku nastał okres wielkich epidemii ktoś rozpuścił plotkę, że morowe powietrze (które uważano za przyczynę chorób, bakterii nie znano) wnika przez skórę, więc jeśli zatkać pory w skórze brudem to uniknie się czarnej śmierci. Oczywiście moda ta błyskawicznie rozprzestrzeniła się na całą Europę co oczywiście skutkowało zwiększeniem zachorowań. I tak w epoce nowożytnej ludzie radośnie sobie śmierdzieli. Słynny Król Słońce Francji, Ludwik XIV umył się w ciągu życia może ze trzy razy. Modę na higienę przywrócił dopiero wiek XIX.
Mit 3: W średniowieczu palono czarownice. Kolejna bzdura, Święta Inkwizycja w średniowieczu nie działała jeszcze sprawnie. Jej rozkwit przyniosło dopiero ostateczne wygnanie muzułmanów z Hiszpanii oraz reformacja, kiedy to dla Kościoła pojawili się prawdziwi wrogowie. Wtedy to też w epoce nowożytnej, modne stało się donoszenie na nielubianą sąsiadkę, że rzuca uroki. Oczywiście w średniowieczu zdarzały się sytuację, że spalono kogoś na stosie, głównie dotyczyło do Żydów, mordowano również heretyków, np. Katarów, ale z pewnością dawano spokój czarownicom.
Mit 4: Kiedy rycerz wyjeżdżał na wyprawę krzyżową zapinał swojej żonie pas cnoty. Musiałby chyba być sadystą i nie za bardzo małżonkę kochać. Pas cnoty składał się z skórzanych i metalowych elementów, noszenie go przez dłuższy czas powoduje otarcia, rany aż w końcu zakażenie i śmierć. Już nie mówię o załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Jednakże urządzenie to istniało, służyło głównie dla bezpieczeństwa damy, kiedy poruszała się po niebezpiecznych, pełnych bandytów, średniowiecznych drogach i chroniło przed gwałtem.
Mit 5: W średniowieczu obowiązywało prawo pierwszej nocy. Czyli pan feudalny miał prawo spędzić pierwszą noc ze świeżo poślubioną żoną swego poddanego. Kolejna bzdura, taki pan feudalny musiałby chyba bardzo nie dbać o własne życie. Dwa ostatnie mity popieram autorytetem wybitnego mediewisty profesora Idziego Panica.

Co mną wstrząsnęło dzisiejszego ranka?

Jak w każdy poniedziałek wybrałem się do kiosku po gazetę. Po powrocie do domu, z tej jakże dalekiej ekspedycji liczącej jakieś sto metrów z hakiem w obie strony, rozsiadłem się wygodnie i zacząłem lekturę. Już na szóstej stronie znalazłem informację, która sprawiła, że miałem szczerą ochotę rzucić tygodnikiem o ścianę (jak kiedyś latały nasze kartkówki z WoKu [pozdrowienia dla Pani Profesor]). Otóż gazeta, za Wiadomościami Jedynki, donosi, iż z powodu niżu demograficznego na Podkarpaciu stracić ma pracę 800 nauczycieli a w całej Polsce aż 7500 belfrów. Temat mój, więc się zainteresowałem. Oczywiście żurnaliści dane te otrzymali od związkowców z NSZZ „Solidarność”, organizacji, która na samą myśl o jej obecnych działaniach (abstrahując od jej sławnej przeszłości) wywołuje u mnie odruch wymiotny i całą swoją siłą woli powstrzymuję się od wypisania tu kilku epitetów, które mogły by podpadać pod kolegium. Wracając do sedna, według związkowców, państwo zbyt mało łoży na edukację i nie ogranicza liczby studentów kształcących się na nauczycieli. Słowa te są tak głupie, że aż smutne. Na początek mojej refleksji trzeba sięgnąć do istoty problemu, czyli osławionego „niżu demograficznego”. Słowa, które teraz przytoczę zasłyszałem od własnego ojca, który to usłyszał je od pewnego profesora biologii (choć je nieco sparafrazuję i dodam coś od siebie). W przyrodzie jest tak, że wszelkie stworzenia rodzą się i umierają, jeśli warunki sprzyjają rozwojowi, stworzeń jest więcej, jednak im jest ich więcej, tym gorzej dla nich, gdyż większa populacja to pogorszenie warunków (mniej pożywienie, więcej drapieżników). Gorsze warunki powodują spadek liczby stworzeń co prowadzi do polepszenia warunków (więcej żywności, mniej drapieżników) i tak w kółko. Człowiek, jako istota w miarę inteligentna, doprowadził do tego, że pozornie wyeliminował zaistnienie złych warunków egzystencji (nadwyżki żywności, rozwój medycyny, brak naturalnych drapieżników) i teoretycznie powinien stale się rozmnażać w postępie geometrycznym. Jednak świat nie znosi pustki i ludzie sami sobie wytworzyli sztucznie złe warunki. Mam na myśli, na przykład wojny. Ostatnia wojna toczona na naszym terenie, II Wojna Światowa, była niezwykle krwawa dla naszego narodu, jeśli spojrzelibyśmy na wykres demograficzny, w latach 1939-1945 zieje w nim olbrzymia dziura. Jednakże już po zakończeniu okupacji hitlerowskiej (pomimo dostania się w łapy komunistów) liczba urodzeń zaczyna gwałtownie wzrastać, zjawisko to nazywamy powojennym wyżem demograficznym. Od tej pory liczba urodzeń w Polsce tworzyła wykres sinusoidalny, pokolenie „wojenne” było nieliczne, więc miało niewiele potomstwa, z kolei pokolenie „powojenne” było liczne i miało wiele dzieci. I tak zaczęły się te dwa pokolenia przeplatać. Obecny „niż” jest spowodowany wciąż jeszcze nieustabilizowanymi w demografii echami wojny. Jednak, nie będzie trwał on w nieskończoność. Poprawiające się stale warunki rozwoju i brak wojen będzie powodował powolne wyrównywanie się demografii i regularny wzrost. Czytałem kiedyś wywiad z pewnym profesorem demografii, który już zapowiadał nadchodzący wyż. Jednakże dziennikarze uczepili się niżu demograficznego i wałkują go od lat. Oczywiście faktem jest, że w szkołach jest mniej uczniów, dotyczy to głównie wsi, z których ludzie wyjeżdżają do miast (głównie Królestwa Wielkiej Brytanii) co jest naturalnym procesem urbanizacyjnym. Mniej uczniów to korzyść dla szkoły, która może tworzyć mniej liczne oddziały, w których poprawia się jakość nauczania. Jest to o wiele korzystniejsze niż zwalnianie nauczycieli, którym należą się jeszcze świadczenia finansowe. Osobiście odbywając praktyki niżu nie zaobserwowałem, raczej inne problemy, ale to temat na inny raz. Teraz pora rozprawić się z argumentacją związkowców. Otóż głównym ich celem jest walczenie o podwyżki płac, bez opamiętania, podwyżki to główny cel ich egzystencji, innego się nie dopatruję. Dlatego twierdzą, że rząd zbyt mało łoży na edukację, może myślą, że jeśli nauczyciele będą więcej zarabiać to będą płodzić więcej dzieci? Otóż tym ludziom jak dotąd nikt nie uświadomił, że podniesienie płac natychmiast skutkuje wzrostem cen, zjawisko to nazywamy inflacją i jest ono, krótko mówiąc, złe. Dodatkowo, większe nakłady na oświatę spowoduje wzrost, i tak już za wysokich, podatków, a to jest zjawisko fatalne. Szkoły mają pieniądze, pożytkują je na zakup ogromnych ilości (nieraz niepotrzebnego) sprzętu elektronicznego (tu apel do dyrektorów: jak myślicie, co Wasi uczniowie robią poza szkołą? Siedzą przed komputerami! Dajcie im odpocząć od nich w szkole). Co do regulacji studentów to już kompletny absurd. Primo: sam jestem absolwentem kierunku pedagogicznego, żaden urzędnik nie zabronił mi wybrać kierunku, który chciałem studiować (gdyby spróbował, to chyba by dostał w zęby). Ja, moje koleżanki i koledzy z roku, wszyscy inni studenci przedmiotów o specjalności nauczycielskiej jesteśmy wolnymi ludźmi, studiujemy co nam się podoba i bierzemy na siebie całą odpowiedzialność za znalezienie później pracy. Ja przynajmniej nie mam zamiaru skamleć na bezrobociu: „dlaczego państwo nie powstrzymało mnie przed studiowaniem tego kierunku?!” Secundo: uczelnie wyższe mają autonomię, mogą przyjmować tylu kandydatów ile im się podoba i żaden Solidarnościowiec nie ma prawa tego zmienić. Liczba studentów i absolwentów powinna być regulowana przez egzaminatorów, nie urzędników, lub co gorsza związkowców. Taki przykład: mój rok był eksperymentem. Dziekan przyjął na studia dzienne prawie wszystkich, którzy się zgłosili (jakieś 400 osób) – z czego połowa w ogóle nie podjęła studiów (poszli głównie na prawo, na które dostali się równolegle), kolejne 40% odpadło po pierwszym semestrze (na cóż, egzamin z pradziejów ziem polskich jest dość trudny). Ostatecznie do obrony licencjata zostało nas około 80 z czego około 30 osób na specjalności nauczycielskiej. Ilu ma zamiar pisać pracę magisterską zobaczę po wakacjach. Mam nadzieję, że tym pierwszym, ambitniejszym tekstem Was nie zanudziłem na śmierć. Pozdrawiam czytających!

Rozmyślnie założony blog (v 1.2)

Pomyślałem, że warto by w końcu założyć bloga. Myśl ta nachodziła mnie już od kilku lat, jednak dotychczas jej nie zrealizowałem. Aż do dzisiaj. Działałem pod wpływem impulsu. Czytałem poranną gazetę i te wszystkie myśli, które zaczęły się kłębić w moim umyśle musiały znaleźć jakieś ujście. Postanowiłem. Założę blog i będę w nim dzielił się z ludźmi moimi przemyśleniami. Zrobiłem to z rozmysłem i pomysłem. Stąd nazwa powyższego: „rozmyślnie”. Pierwotnie miało być „rozmyślanie”, ale stwierdziłem, że jest zbyt pretensjonalna. Teraz trochę a’propos tematyki. Wynikać ona będzie z moich rozlicznych zainteresowań oraz tego co mnie boli we współczesnym świecie. Jeśli chcecie wiedzieć więcej o moich zainteresowaniach i mojej skromnej osobie, zajrzyjcie do zakładki „o mnie”. Ad rem, blog będzie poświęcony głównie moim obserwacjom życia codziennego w Polsce, będzie sporo o polityce i ekonomii, bo to głównie mnie w naszym pięknym (bez ironii) kraju boli. Będzie również o historii i nauczaniu, a to z racji mojego wykształcenia i (mam nadzieje) przyszłego zawodu. Może trochę wspomnę o sztuce i literaturze, co nieco o muzyce. Zobaczymy. Na razie witam wszystkich serdecznie i zapraszam do częstego czytania i komentowania tego bloga. Ze swej strony chciałbym zapewnić o częstych aktualizacjach wpisów. Mam nadzieję, że moje teksty wydadzą Wam się w miarę sensowne.