środa, 31 października 2012

Kapitalizm


Obiecałem napisać wpis o kapitalizmie. Należy pisać o tym zjawisku gospodarczym, aby uświadomić ludziom, że to co ich otacza, szumnie kapitalizmem nazywane, wcale nim nie jest. W Polsce, ani w Europie kapitalizm nie istnieje, nie ma go również w Ameryce. Obecnie najbliższe kapitalizmowi są azjatyckie tygrysy takie jak Hongkong, czy Singapur. Ustrój gospodarczy panujący w Europie i Ameryce to socjalizm, panuje on od początku XX wieku i zadomowił się już w naszych umysłach. Kapitalizm i wolny rynek to najbardziej pierwotny i naturalny system gospodarczy, odkąd człowiek stworzył cywilizację, tylko praca własnych rąk była przyczyną bogactwa ludzi i państw. Oczywiście od razu można wysunąć kontrargument, że przecież rzymscy latyfundyści, czy średniowieczni rycerze nie pracowali na swoich polach, tylko wykorzystywali niewolników lub chłopów pańszczyźnianych. Należy jednak pamiętać, że jeśli mówimy o niewolnikach to byli traktowani jako siła wytwórcza, a nie ludzie, starożytni uważali niewolnika za instrumentum vocale, może to zabrzmieć brutalnie, ale obszarnik, na którego polu pracowali niewolnicy w tamtych czasach nie różnił się od rzemieślnika używającego młotka czy dłuta. Wracając do kapitalizmu, zawsze było tak, że aby coś dostać trzeba było za to zapłacić, aby mieć czym, trzeba było pracować i zarabiać. Jeśli ktoś daje nam coś za darmo, to jest w 100% pewne, że wcześniej komuś to odebrał. Jeśli dziś mamy za darmo szkołę lub szpital to tylko kosztem tego, że państwo obrabowało ludzi zdrowych i nieposiadających dzieci. W dzisiejszym świecie nie trzeba się starać, uczniowie nie muszą się uczyć, pracownicy nie muszą dbać o jakość swoich produktów (jest to nawet niewskazane); bo państwo nam da zasiłek lub rentę. Nasze społeczeństwo powoli się degeneruje, mamy coraz więcej słabych, schorowanych lub głupich wokół siebie; szczytem ambicji wielu ludzi jest bezmyślne gapienie się w telewizor, lub coraz częściej, komputer. Wszystko to jest wina państwa opiekuńczego i socjalizmu. Naprawdę chciałbym żyć w kapitalizmie. Chciałbym, aby premiowana była pracowitość i inteligencja, a nie bylejakość. Chciałbym dużo zarabiać, i żeby państwo nie ograbiało mnie z moich pieniędzy podatkami. Recepta na kapitalizm jest prosta jak konstrukcja cepa: prywatyzacja (wszystkiego!), redukcja administracji do minimum, zniesienie przymusu ubezpieczeń (spójrzcie państwo na swoje zarobki brutto, czy nie stać by państwa było na leczenie się i szkołę dla dzieci za tę kwotę?), obniżenie podatków (zryczałtowany podatek pogłówny), możliwość założenia własnego biznesu bez jakiejkolwiek biurokracji, zniesienie wszelkiego socjalu (zasiłków dla bezrobotnych przede wszystkim!). Każdy musi pracować, każdy zarabia, każdy kupuje i stąd bierze się dobrobyt. No właśnie, a co z osobami, które nie mogą pracować? Niepełnosprawni przykuci do łóżka? Jedyny wyjątek, jeśli rodziny nie stać na utrzymywanie ich lub nie mają rodziny to tylko takie osoby powinny być utrzymywane przez państwo lub organizacje charytatywne. Reszta, nie pracujesz – umierasz z głodu!

niedziela, 28 października 2012

Czasy, w których żyjemy


Czytając o historii czasem zastanawiamy się nad tym, w jakich czasach chcielibyśmy żyć, gdybyśmy mieli możliwość takiego wyboru. Któż z nas nie myślał kiedyś o wynalezieniu wehikułu czasu? Niektórzy po to by naprawić błędy z przeszłości lub też by cofnąć się w czasie i przy użyciu nowoczesnej technologii zapanować nad światem. A może, żeby uczynić Polskę światowym mocarstwem (kanwa niektórych opowiadań Andrzeja Pilipiuka). Czasem można też mieć marzenie, po prostu wybrać sobie jakieś ciekawe czasy i żyć w nich, tak jak żyli zwykli ludzie. Historyk na pytanie o to, w jakich czasach chciałby żyć, choćby nie wiem jak kochał jakąś epokę historyczną, najczęściej odpowie, że najchętniej żyłby w czasach obecnych. Ja również możliwość cofnięcia się w czasie traktowałbym raczej jak przekleństwo niż spełnienie marzeń. Zagłębiając się w historię odkrywamy coraz więcej mroku. Czasy minione coraz bardziej odbiegają od pokazywanych nam w szkole obrazów walecznych rycerzy, dzielnych odkrywców, czy sielankowości nieskażonej przyrody i ożywczego braku nowoczesnej technologii. Nasza historia była okrutna, brudna i głodna. Dawniej życie było tanie, ludzie narażeni byli na olbrzymią ilość klęsk, z których większość z nas w życiu się nie spotka. Niebezpieczeństwem mógł być np. przemarsz wojska, obojętnie swojego czy obcego. Olbrzymia ilość głodnych, uzbrojonych i pewnych siebie mężczyzn, która rabowała i gwałciła wszystko co znajdzie na swojej drodze, jeśli tylko nie była trzymana w ryzach przez charyzmatycznego dowódcę, a najczęściej nie była. Kilkudniowe obozowanie armii prowadziło również do klęski ekologicznej. Najczęściej okolice takiego obozu przypominały jedno wielkie szambo, które doprowadzało do powstawania epidemii. To właśnie kolejny mankament przeszłości – choroby. Dopiero XIX wiek przyniósł rozwój medycyny, a XX świadomości społecznej o roli higieny i profilaktyki. Wcześniej ludzi dziesiątkowały choroby, które obecnie są dla nas zwyczajną, uciążliwą rutyną, jak na przykład grypa. Do tego dochodzą wszelkiego gatunku pasożyty, które były domeną nie tylko najbiedniejszych, ale również wyższych sfer. Strasznym znamieniem minionych wieków był głód. Dopiero upowszechnienie się uprawy kartofli w XVIII i XIX wiekach stopniowo zaczęło poprawiać ogólne odżywienie Europejczyków; chociaż nawet w XX wieku zdarzały się klęski głodu (wywołane sztucznie przez wojny światowe lub komunistów). Wcześniej ludzie byli słabo odżywieni lub regularnie głodowali na przednówku. Nie do zniesienia dla współczesnych było również surowe prawo, do oświecenia naszpikowane torturami i karami śmierci. To tylko największe z niebezpieczeństw historii, była ich jeszcze cała masa. Jak więc ludziom tym udało się przetrwać? W końcu ludzi coraz bardziej przybywało na świecie, stworzyli oni cywilizację, kulturę, wspaniałe wynalazki, toczyli wojny, w których byli zwycięzcy; jakim cudem im się to udało? Ponieważ wśród całej ludzkości przetrwali tylko najsilniejsi, najodporniejsi i najmądrzejsi. Nie potrzeba było spartańskiego urzędnika, który oceniał, czy dziecko jest słabe czy silne. Darwinizm społeczny skutecznie eliminował jednostki, które nie byłyby w stanie przetrwać. Panowała olbrzymia śmiertelność niemowląt, ale też z powodu braku antykoncepcji (lub jej prymitywnych form) rodziło się znacznie więcej dzieci niż obecnie. Dziecko, które przeżyło pierwsze kilka lat życia miało znacznie większe szanse dożyć nawet 60 czy 70 lat. Jednakże człowiek współczesny, o fatalnej odporności, naszpikowany alergiami, przyzwyczajony do wygód, antybiotyków, sklepów pełnych żywności i bezpieczeństwa nie przetrwałby poza XX wiekiem nawet miesiąca. Oczywiście wszystko zależy do klasy społecznej, nie zawsze można było urodzić się chłopem (choć była na to szansa od 85 do 98%), zawsze można było urodzić się możnym magnatem z olbrzymią ilością pieniędzy, prywatnymi lekarzami i nie musieć martwić się niczym tylko jeździć konno po lesie i polować. Tak jak w czasach obecnych, można urodzić się dziedzicem majątku miliarderów, lub też w slumsach Bangladeszu. Jedno jest pewne, z pewnością nie chciałbym być królem. Król to była najgorsza fucha w historii. Naprawdę.

wtorek, 16 października 2012

Orientacja polityczna polskich partii


Zasadniczo partie polityczne możemy podzielić na prawicę i lewicę, jest to stary podział mający swój rodowód w Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Partie, które chciały szybkich i radykalnych zmian zasiadły po stronie lewej; natomiast partie, które wolały wprowadzać zmiany wolniej, na drodze ewolucji, po prawej. Oczywiście największą rzeszę stanowiło niezdecydowane centrum, czyli bagno. Podział ten niestety jest już nieaktualny i mało precyzyjny. Wielość podgatunków i doktryn politycznych uniemożliwia usytuowania partii na osi prawo-lewo. Taki problem zaistniał już w dwudziestoleciu międzywojennym. Jeśli na prawo postawimy monarchistów, na lewo powinni być demokraci. Konserwatyści na prawicy przeciwstawiają się liberałom na lewicy. Stawianie po prawej faszyzmu i przeciwstawienie go komunizmowi jest błędem. Faszyzm i nazizm to poglądy socjalistyczne i powinny znaleźć się po lewej stronie osi. A co zrobić dzisiaj, kiedy partie nie posiadają nawet programów a tylko slogany i prześcigają się w obietnicach? Jeśli przyjrzymy się obietnicom wyborczym współczesnych polskich polityków to do każdej nazwy partii (z wyjątkiem jednej) należałoby dodać skrót PS, czyli: POPS, PiSPS, PSLPS, RPPS, SPPS, PJNPS, SLDPK. Co oznacza owo PS? Oczywiście Partia Socjalistyczna. Dlaczego tylko SLD dodałem PK? To skrót od Partia Komunistyczna, należy nazywać rzeczy po imieniu. W końcu sam przewodniczący Miller zaproponował niedawno, że żeby ustrzec się przed kryzysem należy znacjonalizować część gospodarki. No cóż, głupich nie sieją. Dlaczego partie w Polsce są socjalistyczne? Partię socjalistyczną od liberalnej najłatwiej rozpoznać po jednej rzeczy: jeśli jej program zakłada, że pieniędzmi publicznymi dysponują urzędnicy to jest to socjalizm, a jeśli pieniędzmi dysponuje wolny handel to jest to liberalizm. Wszystkie wymienione wyżej partie socjalistyczne (i komunistyczna) chcą rządzić (lub rządzą) według jednego schematu: rząd zabiera ludziom pieniądze w podatkach i wydaje jak mu się podoba. W liberalizmie ludzie wydają pieniądze jak im się podoba, z pominięciem armii urzędników. Rząd liberalny nie powinien mieć żadnych spółek, nie powinien wcale ingerować w gospodarkę, nie powinien obywateli do niczego przymuszać (oczywiście poza płaceniem [rozsądnych] podatków, przestrzeganiem prawa i obroną ojczyzny; ale to są sprawy, o które obywateli sami powinni zabiegać, ze względu na swój patriotyzm). Rząd socjalistyczny pomaga najuboższym, dotuje nierentowne przedsiębiorstwa, zabiera wszystkim, żeby jakaś grupa mogła się leczyć, uczyć dzieci i dostawać emerytury lub renty. Przy okazji część zabranych pieniędzy rozkradając lub marnują. Efektem rządów socjalistycznych jest zadłużenie państwa (system socjalistyczny zawsze będzie potrzebował więcej pieniędzy niż ma) i kryzys, taki jak obecnie w Grecji i Hiszpanii. Obecnie w Europie i Ameryce Północnej nie ma państwa nie-socjalistycznego, stąd właśnie kryzys w tej części najbardziej cywilizowanego Pierwszego Świata. Obecnie najbardziej wolnorynkowym państwem świata jest Hongkong i tam kryzysu nie ma. Przeciwieństwem socjalizmu jest kapitalizm, o którym napiszę następnym razem.

czwartek, 11 października 2012

Polskie wojny domowe


Wojna domowa to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń, jakie mogą przytrafić się w historii państwa. Oto jeden naród chwyta za broń, brat przeciwko bratu. W Polsce wprawdzie nie było tak spektakularnych wojen domowych ani rewolucji jak, na przykład Amerykańska Wojna Domowa (zwana Secesyjną) lub Rewolucja Angielska, lecz zdarzyło się całkiem sporo wydarzeń w przeszłości naszego kraju, kiedy to Polacy walczyli przeciwko Polakom. Zapraszam do zapoznania się z krótkim przeglądem polskich konfliktów domowych. Zacznę od najnowszego a zakończę na najpóźniejszym.
Przewrót Majowy. Chociaż dziś osoba marszałka Józefa Piłsudskiego jest ze wszech miar hołubiona, to w Polsce międzywojennej posiadał on znaczną rzeszę przeciwników. Przewrót majowy zakończył się śmiercią 215 żołnierzy i 164 cywilów, ale mogło dojść do znacznie większych strat. Siły rządowe posiadały znaczną armię w endeckim Poznaniu i gdyby nie sprzyjający marszałkowi kolejarze, którzy zastrajkowali i rozkręcili tory, oddziały te zdążyłyby na czas dotrzeć do Warszawy co doprowadziłoby do wybuchu otwartego konfliktu na skalę ogólnopolską. Niezależnie od naszych dzisiejszych sympatii czy antypatii należy się cieszyć, że do tego nie doszło.
Konfederacja barska. Ostatni zryw szlachty Rzeczpospolitej Obojga Narodów przed rozbiorami (nie licząc wojny w obronie Konstytucji 3 Maja). Szlachta wprawdzie walczyła z prorosyjskimi zdrajcami, ale jej cele nie były też wcale takie szczytne. Chodziło o zachowanie przywilejów i wolności szlacheckich z liberum veto włącznie.
Rokosz Lubomirskiego. Chyba najtragiczniejsza i najbardziej krwawa wojna domowa w historii polski. Marszałek Jerzy Lubomirski wykorzystując ogólne niezadowolenie szlachty , dla swych ambicji porwał się przeciwko królowi Janowi Kazimierzowi. Tragedii dopełnia fakt, że rokosz wybuchł kilka lat po potopie szwedzkim, wojnie, która przyniosła Rzeczpospolitej więcej szkód niż II Wojna Światowa. Największa bitwa tej wojny, stoczona pod Mątwami w 1666 roku, w przeciwieństwie do bitwy pod Guzowem, o której za chwilę, była niezwykle krwawa i zaciekła. W sumie konflikt ten nie przyniósł zwycięstwa żadnej stronie.
Rokosz sandomierski (Zebrzydowskiego). Pierwszy otwarty bunt szlachty przeciw królowi Zygmuntowi III Wazie. Przywódca buntowników, Mikołaj Zebrzydowski był idealistą, fundamentalistą katolickim i awanturnikiem. Największa bitwa tej kampanii, pod Guzowem przyniosła niewiele strat. Siły wierne królowi spuściły rokoszanom lanie płazując ich szablami. Po klęsce Zebrzydowskiego Zygmunt zadowolił się jego przeprosinami.
Wojna domowa w Wielkopolsce. Chyba najbardziej nieznany przez Polaków epizod w dziejach, dlatego poświęcę mu trochę więcej miejsca. Okres od śmierci Kazimierza Wielkiego do wstąpienia na tron Władysława Jagiełły to postępująca w Koronie anarchia. Nominalnym królem był Ludwik Węgierski (jeden z najwspanialszych królów Węgier, noszący tam przydomek Wielki), lecz nie interesował się on zbytnio swym drugim królestwem. Namiestnicy królewscy, m. in. Elżbieta Łokietkówna, również nie spełniali doskonale swej roli. W tych okolicznościach w Wielkopolsce wybuchła wojna pomiędzy dwoma wielkimi rodami rycerskimi i ich stronnikami zwana wojną Nałęczów z Grzymalitami. Wojna ta przypominała nieco angielską Wojnę Dwóch Róż, lecz na mniejszą skalę, była to seria niewielkich potyczek i oblężeń (chociaż częściej zajmowano miasta i zamki podstępem posiadając kilkunastu ludzi), opisanych w kronice Jana z Czarnkowa. Kiedy Jagiełło przybył by objąć panowanie nad Koroną, wspólnie ze swą małżonką Królem Jadwigą, sytuacja w kraju przedstawiała się dla niego tragicznie. Ze wszystkich prowincji tylko Małopolska przejawiała chęć podporządkowania się Litwinowi, w pozostałych ziemiach panowała anarchia lub wojna domowa. Olbrzymie połacie kraju dzierżył wszechwładny faworyt Ludwika, Władysław Opolczyk natomiast na Rusi, podbitej przez Kazimierza Wielkiego panoszyli się Węgrzy. Dopiero wyprawa pod nominalnym dowództwem Jadwigi przywróciła Koronie ziemie wokół Lwowa.
Wypędzenie Władysława. Pierwszym epizodem rozbicia dzielnicowego było wypędzenie z Krakowa księcia seniora, najstarszego syna Bolesława Krzywoustego – Władysława, nazwanego później wygnańcem. Komunistyczni autorzy podręczników tłumaczyli spisek juniorów, tym, że Władysław był złym tyranem. A dlaczego? Bo miał żonę Niemkę! A Niemcy od zarania dziejów byli źli. Faktycznym powodem wypędzenia Władysława był fakt, że gdyby juniorzy nie wyprzedzili ciosu, Władysław sam odebrałby im ich prowincje w celu zakończenia rozbicia dzielnicowego, co zapewne było zamysłem Bolesława i jego statutu. Swoją drogą, bohaterska niemiecka żona Władysława, księżniczka Agnieszka dowodziła obroną Krakowa już po ucieczce jej męża do Rzeszy.
Wojna braci. Wspomniany już Bolesław Krzywousty toczył chyba najwięcej wojen spośród wszystkich władców polski. Po śmierci jego ojca, kraj został podzielony między Bolesława a jego starszego brata Zbigniewa. Na początek Bolesław, który rządził na południu, dawał się we znaki bratu organizując wyprawy na Pomorze. Wpadał on ze swymi zbrojnymi nad Bałtyk, plądrował ile się dało i uciekał. Oczywiście odwetowe wyprawy Pomorzan uderzały w północną domenę Zbigniewa. W końcu Bolesława znudziła ta zabawa i w dwóch wojnach pokonał nieszczęsnego Zbigniewa, po pierwszej pozbawił go prawie całej realnej władzy, a po drugiej uwięził i oślepił brata, co doprowadziło do śmierci Zbyszka.
Bracia przeciw ojcu. Jeszcze zanim Bolesław i Zbigniew rzucili się sobie do gardeł toczyli wojnę przeciw swemu ojcu, a konkretniej przeciw jego palatynowi - Sieciechowi. Książę Władysław Herman, był największą ciapą w historii polski. Jego ulubionym zajęciem było siedzenie w ukochanym Płocku i wpatrywanie się w nurt płynącej Wisły. Wszystkie sprawy państwowe załatwiał za niego jego wszechwładny wojewoda, Sieciech. Złośliwi twierdzą, że zastępował on nawet księcia w łożu jego żony. Sytuacja taka nie podobała się synom Władysława, którzy wielokrotnie namawiali ojca do oddalenia palatyna. Kiedy to nie poskutkowało wszczęli bunt przeciw Sieciechowi. Najbardziej komicznym epizodem tej wojny jest scena, kiedy to Władysław Herman łodzią, pod osłoną nocy ucieka z obozu wojskowego synów do obozu pokonanego już prawie palatyna, na którego dzień wcześniej wydał wyrok wygnania.

wtorek, 2 października 2012

Służba zdrowia

Wbrew tytułowi nie będę opisywał aktualnej sytuacji w służbie zdrowia. Po pierwsze dlatego, że jest ona wszystkim doskonale znana i nie będę powtarzał po raz enty w Internecie truizmów; po drugie dlatego, że mi jakoś osobiście nie zalazła ona za skórę ponieważ nie choruję. Odkąd skończyłem szkołę, i choroba przestała być tym błogosławionym stanem zwalniającym od ruszenia się z domu, nie miałem nawet grypy. W tej notce postaram się przedstawić mój sposób na naprawienie służby zdrowia. Fakt, że nie jestem lekarzem, a nauczycielem i historykiem przemawia tylko na mój plus. Lekarze potrafią leczyć i dlatego kolejni ministrowie zdrowia starają się ‘uleczyć’ s.z. i dlatego im nie wychodzi; ją trzeba ‘naprawić’. Moim zdaniem ministrem zdrowia powinien zostać ekonomista, powinien to być ostatni taki minister, gdyż po ostatecznej reformie, ministerstwo takowe powinno zostać rozwiązane. Jako, że jestem zwolennikiem korwinizmu, pinochetyzmu i kapitalizmu moją receptą na szpitale będzie oczywiście prywatyzacja. Nie komercjalizacja, nie przekazanie ich samorządom, tylko właśnie prywatyzacja. Państwo powinno sprzedać szpitale, zamiast na nich tracić, jeszcze by zarobiło. Oczywiście na samym początku należałoby zrezygnować z pobierania ubezpieczenia zdrowotnego. Wzrosłyby wtedy zarobki, nie trzeba by płacić urzędnikom NFZ i MZ, same plusy. Dlaczego ja, który nie choruję mam płacić za leczenie innych ludzi? W lecznictwie wciąż mamy komunizm, kasa na leczenie wspólna. Od zawsze w historii (zanim świat oszalał przez ohydne wynalazki socjalizmu i komunizmu) było tak, że chory człowiek udawał się do lekarza, ten go leczył (czasem przez upuszczanie krwi, ale to w zidiociałej Europie, czasem lepiej niż obecnie, np. u Arabów lub starożytnych Egipcjan) lub przepisywał leki, chory płacił i obaj byli zadowoleni. Leczony, bo wyzdrowiał i lekarz bo zarobił. Wolny rynek, głupcze! trawestując Clintona. Dlaczego tak nie ma obecnie? Proszę sobie samemu odpowiedzieć (podpowiem, że to przez zjawiska na s. i k.). Pełen poruszenia wysłuchałem kiedyś tyrady znajomego znajomego, który twierdził, że nie wolno prywatyzować szpitali. „Czy wiesz ile kosztuje nerka? Pięćdziesiąt tysięcy! Stać by cię było zapłacić pięćdziesiąt tysięcy za nerkę?!” W sumie ładny grosz, byłby za to samochód z salonu. Ale w końcu ludzie częściej zmieniają samochody niż nerki. Ale dlaczego nerka kosztuje 50 tys.? Czy jest to koszt wyprodukowania nerki? Nerki nie rosną na drzewach, nie produkuje się ich też w fabrykach (do czasu, podobno). Nerka jest integralną częścią ciała ludzkiego i z tego punktu widzenia jest rzeczą bezcenną. Każdy ma dwie nerki, na dobrą sprawę potrzebuje jednej. Więc jeśli się dogadamy to ja mogę jedną sprzedać, cena do uzgodnienia. Ba! Jeśli na przykład byłbyś kimś z mojej rodziny lub bliskim przyjacielem to mógłbym oddać ci moją nerkę za darmo! I tak to chyba w świecie działa. Nie wiem, jeszcze nigdy nie potrzebowałem nerki, mojej też nikt nie potrzebował. No to może 50 tys. trzeba zapłacić lekarzowi, żeby tę nerkę przeszczepił? W końcu to trudna operacja, potrzeba wyposażoną salę, specjalistów, pomocników, pielęgniarki, utrzymanie szpitala, kilka dni pobytu dla chorego i dawcy. Takie rzeczy kosztują. No to jak będę miał wybrać szpital to zwrócę uwagę na cenę, jeśli nie będę miał 50 tys. to wybiorę lecznicę, która mi to zrobi za 40, lub nawet 30 tys. ale pod warunkiem gorszej jakości i większego ryzyka. Jeśli ludzi nie będzie stać na leczenie, przestaną się leczyć, jeśli to uczynią, lekarze nie będą mieli pacjentów i będą musieli obniżyć ceny. Najprostsze prawa rynku: popyt i podaż. Jeśli będę miał do wyboru dwa szpitale, oferujące tę samą cenę to wybiorę ten z lepszymi standardami leczenia – to wymusi na szpitalach ciągłą poprawę jakości. Skończą się koszmarki typu: leżenie na korytarzach, karaluchy i głodowe racje żywnościowe. W przypadku lekarzy nie istnieje przynajmniej zmora dzisiejszego kapitalizmu – zła jakość. Mam na myśli to, że jak coś się szybko zepsuje to klient będzie musiał wcześniej kupić to ponownie. Dlaczego nie dotyczy to lekarzy? Dlatego, że składają oni przysięgę Hipokratesa i nie mogą źle leczyć. Noblesse oblige panie i panowie lekarze!