Chociaż z reguły nie oglądam
telewizji, obejrzałem ostatnio reportaż jednej z popularniejszych,
komercyjnych stacji. Z powodu rozkręcającej się kampanii wyborczej
do Parlamentu Europejskiego, materiał ów dotyczył postaci pana
prezesa Janusza Korwin-Mikkego. Wrażenia naprawdę piorunujące, jak
usilnie media starają się zdyskredytować rosnącego w siłę
polityka, to już nie jest obśmiewanie, czy ciekawostka, to jest
paniczny strach, miotanie się i chwytanie najpodlejszych chwytów,
byle tylko oczernić Korwin-Mikkego w oczach społeczeństwa. W
reportażu tym nie było ani krztyny obiektywizmu, który powinien
cechować media. Przechodząc jednak ad rem dzisiejszego wpisu,
chciałbym skupić się na pewnej istotnej kwestii; mianowicie w
materiale tym, przytoczono wszystkie najbardziej kontrowersyjne
wypowiedzi prezesa, na przykład o posłance Grodzkiej, gejach,
upadku cywilizacji europejskiej, szkołach integracyjnych i
inwalidach. Za każdym razem, kiedy Korwin-Mikke wygłasza podobne, w
szerszym kontekście mniej lub bardziej słuszne, ale wyrwane z
całości wypowiedzi, dość szokujące kwestie, narasta
niewyobrażalny szum medialny i sztucznie wykreowane oburzenie
społeczeństwa. Można by z tego przekazu wywnioskować, że prezes
jest człowiekiem niespełna rozumu, a biorąc pod uwagę jego
antydemokratyczne poglądy i sympatię do jedynowładztwa,
wnioskować, że Korwin-Mikke chciałby zostać dyktatorem Polski i
dekretami wysłać gejów, inwalidów, transseksualistów i osoby
chore umysłowo do komór gazowych. Otóż, szanowni państwo, nic z
tych rzeczy. Zdanie pana Mikke na temat wyżej wymienionych grup to
tylko margines jego poglądów. Powiem więcej, w Polsce marzeń
prezesa KNP nawet najwyższe szarże rządzące krajem nie miałyby
instrumentów żeby takie działanie przeprowadzić. Ponieważ, o co
tak naprawdę chodzi prezesowi? O wolność, samodzielność,
różnorodność i samostanowienie narodu. W kraju, w którym ludzie
są wolni i odpowiedzialni to każdy decyduje o swoim losie, nie robi
tego urzędnik czy polityk. Dzisiaj nasza wolność jest mocno
ograniczona, ale jesteśmy już do tego przyzwyczajeni więc tego nie
zauważamy.
Dla lepszego zobrazowania mojej tezy posłużę się bliskim memu sercu przykładem szkoły. W jednej ze swych kontrowersyjnych wypowiedzi Korwin-Mikke uznał, że klasy integracyjne (czyli takie w których razem z w pełni sprawnymi uczniami chodzą uczniowie z lekkimi upośledzeniami fizycznymi czy umysłowymi) sprawiają, że zdrowi uczniowie uczą się gorzej niż klasy utworzone w całości z dzieci zdrowych. Osobiście nie zgadzam się z ową tezą, gdyż dane mi było uczyć w takich klasach i żadnych anomalii nie stwierdziłem. Wracając jednak do rzeczy, w wolnej Polsce istniałyby zarówno szkoły integracyjne jak i nieintegracyjne, tak jak obecnie i to wyłącznie rodzice, a nie żaden urzędnik, decydowaliby do jakiej szkoły dziecko posłać. Ponadto, to nauczyciele i dyrektorzy szkól decydowaliby o programach nauczania, nie byłoby prikazów z ministerstwa. To rodzice, nauczyciele, dyrektorzy i uczniowie decydowaliby o życiu szkoły, nie urzędnicy, ani politycy, a więc również nie prezes Mikke, jeśli byłby u władzy. To samo tyczy się wszystkich dziedzin życia. Korwin-Mikkke chce, żeby to sami zainteresowani decydowali o tym co jest dla nich lepsze, a nie urzędnicy i rząd za nasze pieniądze. Byłoby to swoiste samoograniczenie się władzy, nie do pojęcia w dzisiejszych realiach totalitarnej, a więc decydującej o niemal wszystkich aspektach życia obywateli, dyktatury większości.
Dla lepszego zobrazowania mojej tezy posłużę się bliskim memu sercu przykładem szkoły. W jednej ze swych kontrowersyjnych wypowiedzi Korwin-Mikke uznał, że klasy integracyjne (czyli takie w których razem z w pełni sprawnymi uczniami chodzą uczniowie z lekkimi upośledzeniami fizycznymi czy umysłowymi) sprawiają, że zdrowi uczniowie uczą się gorzej niż klasy utworzone w całości z dzieci zdrowych. Osobiście nie zgadzam się z ową tezą, gdyż dane mi było uczyć w takich klasach i żadnych anomalii nie stwierdziłem. Wracając jednak do rzeczy, w wolnej Polsce istniałyby zarówno szkoły integracyjne jak i nieintegracyjne, tak jak obecnie i to wyłącznie rodzice, a nie żaden urzędnik, decydowaliby do jakiej szkoły dziecko posłać. Ponadto, to nauczyciele i dyrektorzy szkól decydowaliby o programach nauczania, nie byłoby prikazów z ministerstwa. To rodzice, nauczyciele, dyrektorzy i uczniowie decydowaliby o życiu szkoły, nie urzędnicy, ani politycy, a więc również nie prezes Mikke, jeśli byłby u władzy. To samo tyczy się wszystkich dziedzin życia. Korwin-Mikkke chce, żeby to sami zainteresowani decydowali o tym co jest dla nich lepsze, a nie urzędnicy i rząd za nasze pieniądze. Byłoby to swoiste samoograniczenie się władzy, nie do pojęcia w dzisiejszych realiach totalitarnej, a więc decydującej o niemal wszystkich aspektach życia obywateli, dyktatury większości.