Opisywałem już na moim blogu mój stosunek do związków zawodowych. Przypomnę więc tylko, że jest on skrajnie negatywny. Ostatnie protesty odbywające się w Warszawie wykazały jedynie jak wielu mamy jeszcze w Polsce ludzi, którzy dają się nabrać na populistyczne hasła cwaniaków i demagogów. Żaden z tych ludzi nie zna elementarnych zasad rządzących ekonomią; otóż każda podwyżka płac wiąże się z dwoma reakcjami. Po pierwsze, pracodawca musi jakoś zdobyć pieniądze na owe podwyżki, musi więc podnieść ceny swoich produktów, prowadzi to do inflacji, czyli spadku siły nabywczej pieniądza. Co z tego, że więcej zarabiamy jeśli musimy przez to więcej wydawać? Błędne koło się zamyka. Drugą konsekwencją jest wypływanie pieniędzy z obrotu. Z większej wypłaty rząd otrzyma większe wpływy z podatków, gdyż podatek jest procentem od dochodu, a nie stałą kwotą, podobnie jest z cenami, ich wzrost spowoduje większe wpływy z tytułu podatku VAT. Co za tym idzie coraz mnie pieniędzy jest na rynku, a coraz więcej dostaje rząd, przeznaczając je na durne programy walki z bezrobociem lub budowę przepłaconych autostrad. Jeśli robotnicy chcą godnie żyć to niech zlikwidują darmozjadów ze związków zawodowych, którzy obciążają budżety ich przedsiębiorstw, wszystkim wyjdzie to tylko na dobre.
W ogóle sama idea związku zawodowego jest bez sensu. Na wolnym rynku przedstawiciele tej samej branży powinni ze sobą walczyć, konkurować na jakość i cenę, a nie zrzeszać się ze sobą.
Mam nadzieję, że kiedy w Polsce wreszcie zapanuje kapitalizm, związkowców rozdepcze wreszcie niewidzialna noga rynku.
Blog autorski o tematyce politycznej, historycznej, ekonomicznej, filozoficznej i edukacyjnej.
wtorek, 17 września 2013
wtorek, 13 sierpnia 2013
Dług publiczny a rewolucja
Jakie czynniki doprowadziły do wybuchu
Wielkiej Rewolucji Francuskiej? Nauczeni komunistyczną szkołą
historii zapewne odpowiedzą państwo, że przyczyną Rewolucji był
ucisk stanu trzeciego przez króla, arystokrację i duchowieństwo. W
kasie państwa brakowało pieniędzy ze względu na olbrzymie wydatki
dworu królewskiego przez co lud francuski cierpiał głód. Nic
bardziej mylnego. Pamiętam jeszcze doskonały wykład świetnego
naukowca dr hab. D. Nawrota na temat przyczyn wybuchu rewolucji. Pan
Profesor rozrysował nam na tablicy budżet przedrewolucyjnej
Francji, wynikało z niego, że dochody z dóbr królewskich były
nieznacznie wyższe niż wydatki dworu, a to oznacza, że Wersal
wcale nie obciążał skarbu państwa; król i jego dwór się
samofinansowały. Nie mniej jednak budżet (pojęcie to miało
dopiero powstać za kilka lat, właśnie we Francji) się nie domykał
i państwo popadało w długi, z roku na rok coraz większe. Co było
przyczyną owych długów? Największe koszty Francja ponosiła na
obsługę zadłużenia. Pożyczki zaciągnięte na toczenie wielkich
wojen Siedmioletniej i wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych
nie miały z czego być spłacone gdyż państwo nie generowało
dochodów, były więc główną przyczyną bliskiego bankructwa
Francji i niezadowolenia jej mieszkańców.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia w dzisiejszej Polsce, dług publiczny wciąż rośnie, minister finansów i premier chcą przekraczać kolejne progi ostrożnościowe, a były wiceminister finansów, Profesor Gomułka informuje, że realny, łączny dług publiczny przekracza 3 biliony złotych. Każdy kolejny budżet uchwalany jest z deficytem, państwo bez opamiętania się zadłuża. Nie jest to oczywiście nic nowego, w epoce wczesnonowożytnej, w Europie istniały tylko dwa państwa, które w pewnym okresie nie miały potężnych długów, ba, miały nawet pełne skarbce, były to Anglia rządzona przez sknerę Henryka VII, nieustannie obawiającego się, że ktoś zrzuci go z tronu oraz Państwo Zakonu Krzyżackiego, które utraciło jednak swoje bogactwo po bitwie pod Grunwaldem i drugim pokoju toruńskim, był to jeden z nielicznych przypadków w historii, kiedy jedno państwo szybko i bez komplikacji wypłaciło drugiemu kontrybucję zasądzoną w traktacie pokojowym. Jagiełło pożyczył następnie ów skarb Luksemburgom i tyle widzieliśmy te pieniądze, za to aż do czasów rozbiorów Rzeczpospolita panowała na Spiszu, który miał być zastawem. Kończąc dygresję, państwa od zawsze w historii były zadłużane przez władców, niemal zawsze pieniądze dysponowane przez królów i rządy nie należały do nich, jeśli któryś z wierzycieli zbyt mocno upominał się o zwrot pożyczki zaciągało się po prostu kolejny dług i spłacało się natręta. Dawniej najbardziej kosztowną imprezą była wojna, pozostałe wydatki państwa stanowiły margines, gdyż w tamtych czasach nie istniał socjalizm i jeśli jakaś upośledzona grupa społeczna nie potrafiła sama zarobić na swoje utrzymanie odchodziła w niebyt. Z drugiej strony wojny zdarzały się znacznie częściej niż dzisiaj toteż wydatków było niemało.
Obecnie Polska prowadzi tylko jedną (bezsensowną dość) wojnę, z której w każdej chwili moglibyśmy się wycofać, jednak to nie przez nią cierpi najbardziej nasz budżet. Głównym sprawcą wszelkiego zła jest ZUS. Dofinansowanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych stanowi największy wydatek naszego państwa. ZUS jest niewydolną piramidą finansową, która będzie chylić się ku upadkowi pociągając za sobą całe państwo. Twórcy systemu emerytalnego nie przewidzieli, że emerytów będzie coraz więcej, a dzieci będzie rodzić się coraz mniej i w końcu cały system się zawali, podniesienie wieku emerytalnego to tylko naklejenie plasterka na paskudnie jątrzącą się i krwawiącą ranę, które w dodatku wywołało uzasadnione protesty społeczne.
Powszechnie wiadomo, że w ZUSie nie ma żadnych pieniędzy, wszystkie wpłaty ściągane przymusowo od każdego pracownika w Polsce są (z potrąceniem pewnej kwoty na pensje dla urzędników, nowe budynki, komputery itp.) natychmiast wypłacane obecnym emerytom. Kiedy system się zawali? Za rok, dwa, dziesięć, a może za miesiąc.
Olbrzymi dług doprowadził do Rewolucji we Francji, czy taka sytuacja może powtórzyć się w Polsce?
Z podobną sytuacją mamy do czynienia w dzisiejszej Polsce, dług publiczny wciąż rośnie, minister finansów i premier chcą przekraczać kolejne progi ostrożnościowe, a były wiceminister finansów, Profesor Gomułka informuje, że realny, łączny dług publiczny przekracza 3 biliony złotych. Każdy kolejny budżet uchwalany jest z deficytem, państwo bez opamiętania się zadłuża. Nie jest to oczywiście nic nowego, w epoce wczesnonowożytnej, w Europie istniały tylko dwa państwa, które w pewnym okresie nie miały potężnych długów, ba, miały nawet pełne skarbce, były to Anglia rządzona przez sknerę Henryka VII, nieustannie obawiającego się, że ktoś zrzuci go z tronu oraz Państwo Zakonu Krzyżackiego, które utraciło jednak swoje bogactwo po bitwie pod Grunwaldem i drugim pokoju toruńskim, był to jeden z nielicznych przypadków w historii, kiedy jedno państwo szybko i bez komplikacji wypłaciło drugiemu kontrybucję zasądzoną w traktacie pokojowym. Jagiełło pożyczył następnie ów skarb Luksemburgom i tyle widzieliśmy te pieniądze, za to aż do czasów rozbiorów Rzeczpospolita panowała na Spiszu, który miał być zastawem. Kończąc dygresję, państwa od zawsze w historii były zadłużane przez władców, niemal zawsze pieniądze dysponowane przez królów i rządy nie należały do nich, jeśli któryś z wierzycieli zbyt mocno upominał się o zwrot pożyczki zaciągało się po prostu kolejny dług i spłacało się natręta. Dawniej najbardziej kosztowną imprezą była wojna, pozostałe wydatki państwa stanowiły margines, gdyż w tamtych czasach nie istniał socjalizm i jeśli jakaś upośledzona grupa społeczna nie potrafiła sama zarobić na swoje utrzymanie odchodziła w niebyt. Z drugiej strony wojny zdarzały się znacznie częściej niż dzisiaj toteż wydatków było niemało.
Obecnie Polska prowadzi tylko jedną (bezsensowną dość) wojnę, z której w każdej chwili moglibyśmy się wycofać, jednak to nie przez nią cierpi najbardziej nasz budżet. Głównym sprawcą wszelkiego zła jest ZUS. Dofinansowanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych stanowi największy wydatek naszego państwa. ZUS jest niewydolną piramidą finansową, która będzie chylić się ku upadkowi pociągając za sobą całe państwo. Twórcy systemu emerytalnego nie przewidzieli, że emerytów będzie coraz więcej, a dzieci będzie rodzić się coraz mniej i w końcu cały system się zawali, podniesienie wieku emerytalnego to tylko naklejenie plasterka na paskudnie jątrzącą się i krwawiącą ranę, które w dodatku wywołało uzasadnione protesty społeczne.
Powszechnie wiadomo, że w ZUSie nie ma żadnych pieniędzy, wszystkie wpłaty ściągane przymusowo od każdego pracownika w Polsce są (z potrąceniem pewnej kwoty na pensje dla urzędników, nowe budynki, komputery itp.) natychmiast wypłacane obecnym emerytom. Kiedy system się zawali? Za rok, dwa, dziesięć, a może za miesiąc.
Olbrzymi dług doprowadził do Rewolucji we Francji, czy taka sytuacja może powtórzyć się w Polsce?
piątek, 12 lipca 2013
Stosunki Polsko-Niemieckie na przestrzeni dziejów. Część II
Odzyskanie przez Polskę
niepodległości po I Wojnie Światowej nie mogło się powieść
bez, częściowej chociaż, współpracy z którymś z zaborców.
Polacy wykazali się tutaj prawdziwym majstersztykiem politycznym,
których bardzo niewiele mieliśmy w swojej historii. W początkowej
fazie wojny staliśmy bardziej po stronie państw centralnych, by
później, gdy ich klęska była już przesądzona, związać się z
ententą. I chociaż przysłanie Piłsudskiego przez Niemców
niebezpiecznie przypomina „bombardowanie” Rosji Leninem, to nam
wyszło to jednak znacznie bardziej in plus, niż naszemu wschodniemu
sąsiadowi. Faktem jest, że z powodu wydarcia Niemcom sporej części
ich terytorium - tak stosunkowo młodego jak Wielkopolska, jak i
całkiem już zrośniętego z niemieckim kręgiem kulturowym jakim
była część Górnego Śląska – spowodował, że stosunki
Polsko-Niemieckie w dwudziestoleciu międzywojennym nie układały
się najlepiej. Niemcy dążyli do odzyskania utraconych terenów,
byli sfrustrowani klęską i dobici olbrzymimi kontrybucjami, nic
więc dziwnego, że stronili od swych sąsiadów. Konflikt z
zachodnim sąsiadem odbił się również negatywnie na Polsce, wojna
celna dużo mocniej uderzyła w nasz biedny kraj niż we wciąż
bogate Niemcy. Co ciekawe, gwałtowne polepszenie się stosunków
dyplomatycznych z Niemcami przyniósł dopiero rok 1933, czyli
dojście do władzy Adolfa Hitlera. Z olbrzymią przyjemnością
przeczytałem niedawno książkę pana Zychowicza pt. „Pakt
Ribbentrop-Beck”, autor dowodzi w niej, że odrzucenie propozycji
Hitlera z 1939 roku było błędem politycznym. Według autora, Beck
powinien zgodzić się przystąpić do sojuszu z III Rzeszą, by
wspólnie wyeliminować Związek Radziecki, a dopiero potem zdradzić
nazistów i wspólnie z aliantami ich pokonać (proszę porównać
ten plan do przedstawionego wyżej działania w I Wojnie Światowej).
Zychowicz przedstawia również szereg dowodów na przyjazne relacje
między III Rzeszą a Polską przed rokiem 1939, zwraca uwagę na
fakt, uwielbienia jakim Hitler darzył Piłsudskiego, jakby na to nie
spojrzeć, obaj panowie byli socjalistami. Wiem, że dla
współczesnych Polaków, dla których Adolf Hitler jest synonimem
zła, to co właśnie piszę jest zbrodnią i zdradą Polski, jednak
takie są fakty historyczne, a z nimi trudno jest dyskutować.
Historia żadnego kraju nie jest kryształowa, nawet Polski.
Adolf Hitler na symbolicznym pogrzebie Józefa Piłsudskiego w Berlinie |
II
Wojna Światowa to bez wątpienia najczarniejszy epizod historii
sąsiedztwa Polski i Niemiec. Zbrodnie, której nasi sąsiedzi
dopuścili się na Polakach nie sposób wybaczyć, lub zapomnieć. To
właśnie zbrodnie okupacji hitlerowskiej w największym procencie
rzutują na współczesne postrzeganie Niemiec przez Polaków. Nawet
politycy (najczęściej PiS) wciąż traktują Niemców jako
krypto-nazistów czyhających tylko na to, by rzucić się Polsce do
gardła i odebrać nam Śląsk, Pomorze i Mazury. Co jest przyczyną
takiego myślenie? Odpowiedź jest bardzo prosta; tak jak większości
zła na świecie, tak i temu winni są komuniści. Po zakończeniu II
Wojny Światowej i przyznaniu Polsce „ziem odzyskanych”
propaganda komunistyczna wciąż dążyła do podsycania nastrojów
antyniemieckich. Polaków straszono, że gdyby nie bratnia pomoc
naszego radzieckiego sojusznika, Niemcy zaraz ponownie zaatakują
słabą Polskę i odbiorą jej swoje dawne ziemie. Była to jedna z
metod zacieśniania więzów między komunistyczną Polską a ZSRR.
Niechęć do Niemców podsycano na każdym kroku, a najlepszym
sposobem, by zaszczepić ją w ludziach jest nauka historii. W
komunistycznych szkołach uczono dzieci, że Niemcy to nasz
największy wróg od zawsze. Na wpół mityczna postać Wandy, która
nie chciała Niemca urosła do rangi bohaterki narodowej. Tak samo,
epizod z historii średniowiecznej z wygnaniem seniora Władysława
nazwanego Wygnańcem. Otóż wedle historii PRL bracia zbuntowali się
przeciw rządom Władysława bo był zły, a dlaczego był zły? Bo
miał żonę Niemkę! Swoją drogą faktycznie księżna Agnieszka
Babenberg pochodziła z Turyngii. Była też kobietą odważną,
dowodziła obroną Krakowa przed juniorami po klęsce i ucieczce
swego męża. I pomimo tego, co już wielokrotnie pisałem, że w
Piastowskim średniowieczu walczyliśmy ze wszystkimi naszymi
sąsiadami to właśnie Niemcy mieli być naszym nemesis.
Wychowane w ten sposób pokolenia wciąż myślą tymi kategoriami i potrzeba będzie jeszcze dużo czasu zanim Polacy uświadomią sobie, że bez bogatych Niemców nie będzie bogatej Polski. To właśnie współpraca gospodarcza i handlowa powinna towarzyszyć naszym stosunkom. Strategicznym partnerem Polski nie mogą być Stany Zjednoczone, które są daleko, nie mamy czego im zaoferować, a za śmierć polskich żołnierzy w ich bezsensownych wojnach otrzymujemy jedynie upokorzenia i inwigilację. Politycy powinni częściej spoglądać na Niemcy gdyż jako nasz najbogatszy sąsiad są doskonałym rynkiem zbytu polskich produktów. Szkoda tylko, że obecnie ten kraj powoli chyli się ku upadkowi zalewany przez muzułmanów. Kiedy Polacy wreszcie otrząsną się z postkomunistycznego otępienia będziemy już graniczyli z Kalifatem Saksonii i Emiratem Brandenburgii.
Wychowane w ten sposób pokolenia wciąż myślą tymi kategoriami i potrzeba będzie jeszcze dużo czasu zanim Polacy uświadomią sobie, że bez bogatych Niemców nie będzie bogatej Polski. To właśnie współpraca gospodarcza i handlowa powinna towarzyszyć naszym stosunkom. Strategicznym partnerem Polski nie mogą być Stany Zjednoczone, które są daleko, nie mamy czego im zaoferować, a za śmierć polskich żołnierzy w ich bezsensownych wojnach otrzymujemy jedynie upokorzenia i inwigilację. Politycy powinni częściej spoglądać na Niemcy gdyż jako nasz najbogatszy sąsiad są doskonałym rynkiem zbytu polskich produktów. Szkoda tylko, że obecnie ten kraj powoli chyli się ku upadkowi zalewany przez muzułmanów. Kiedy Polacy wreszcie otrząsną się z postkomunistycznego otępienia będziemy już graniczyli z Kalifatem Saksonii i Emiratem Brandenburgii.
niedziela, 7 lipca 2013
Stosunki Polsko-Niemieckie na przestrzeni dziejów
Utarł się stereotyp, o tym że
Polacy nie cierpią dwóch narodów – Rosjan i Niemców. Na temat
Rosjan już pisałem, dziś postaram się obiektywnie spojrzeć na
historię stosunków Polsko-Niemieckich.
Pierwsza, najbardziej znana bitwa naszego świeżo powstałego państwa to oczywiście bitwa pod Cedynią w 972 roku. Jest to najlepiej znane zwycięstwo Mieszka I nad wrogiem zewnętrznym, w którym to nasz książę pobił Niemców właśnie. Jednakże w owym okresie Niemcy Niemcom nie byli równi, Cesarstwo już wtedy nie było silnie scentralizowanym państwem, a poszczególni margrabiowie lubili działać na własną rękę. Dlatego też bitwa pod Cedynią nie była częścią wojny Polsko-Niemieckiej, tylko sporu Mieszka z margrabią Hodonem, który zaniepokojony był wzrostem siły i podbojami polańskiego księcia. Historia wczesnego średniowiecza pełna jest przelotnych sojuszy, łupieżczych najazdów, mniejszych i większych wypraw; przywoływanie ich wszystkich nie ma większego sensu, skupię się więc na jednej z ciekawszych wypraw cesarza Henryka V na państwo Bolesława Krzywoustego. Wojnę tą rewelacyjnie opisał Gall Anonim w swojej kronice, a jednym z bardziej interesujących jej momentów jest obrona Głogowa, podczas której cesarz za kilka dni rozejmu nakazał wydanie z grodu zakładników, po czym w trakcie szturmu przywiązał ich do machin oblężniczych. Źródła przedstawiają bohaterską obronę Głogowian i ich poświęcenie z powodu utraty bliskich, którzy zginęli z ich własnych rąk. Rzadziej już mówi się o tym, że wśród Głogowian było wielu zwolenników księcia Zbigniewa, brata Bolesława, który namówił Henryka V do ataku na Polskę. Głogowianie słali poselstwa do Krzywoustego z zapytaniem czy mają bronić się czy ustąpić cesarzowi; odpowiedź księcia, który notabene obozował z armią blisko grodu, była jasna: jeśli ustąpią to on osobiście ich wszystkich powywiesza. Jak widać strach przed własnym księciem był większy niż lęk przed cesarskim rycerstwem i broń psychologiczna w postaci przywiązanych do machin synów. Niektóre źródła podają, że wyprawa Henryka V zakończyła się walną bitwą na Psim Polu pod Wrocławiem, jednak historycy od dawna zapewniają, że bitwy takowej w rzeczywistości nie było.
Przejdźmy teraz nieco dalej w epoce średniowiecznej i przyjrzyjmy się konfliktom Polsko-Krzyżackim. Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego sprowadzony został na ziemię chełmińską przez księcia mazowieckiego Konrada (niewielu wie, że został on do tego namówiony przez Henryka Brodatego). Krzyżacy szybko uporali się z zagrażającym od dawna Mazowszu pogańskim Prusom i przystąpili do organizacji własnego państwa. Wyrzuceni już z Wenecji i Węgier znaleźli w końcu swoją ziemię obiecaną germanizując wschodnie wybrzeże Bałtyku. Współpraca Polsko-Krzyżacka układała się początkowo pomyślnie, Piastowscy książęta mieli wygodną wymówkę by nie brać udziału w wyprawach do Ziemi Świętej, gdyż krucjatowali sobie na Prusów i Jaćwięgów u boku potężnego, krzyżackiego sojusznika. Prawdziwe problemy rozpoczęły się za panowania Władysława Łokietka. Postać ta dość ciekawa, choć przez wielu jest nieco przeceniana, faktem jest, że Łokietek był niezwykle uparty, żył długo (przeżył wszystkich swoich politycznych oponentów) i miał genialnego syna; ale niestety Pomorze Gdańskie utracił. Ziemie te zagrożone przez najazd Brandenburczyków (Niemcy) Łokietek zlecił obronić swoim lennikom – Krzyżakom (też Niemcy), lennicy z zadania wywiązali się brawurowo, ale Władysław nie miał w jaki sposób im zapłacić za ich walkę. Dlatego też Krzyżacy zajętego przez siebie Pomorza Polsce nie oddali odcinając ją tym samym od Morza. Bitwa z Krzyżakami pod Płowcami również nie była ogromnym zwycięstwem, ot rozbiliśmy straż tylną armii zakonnej, jednak bitwa ta została rozbuchana przez polską propagandę do roli wielkiej wiktorii. Do kolejnej większej konfrontacji miało dojść dopiero za panowania Władysława Jagiełły, sądy i przepychanki dyplomatyczne za Kazimierza Wielkiego pomijam, gdyż byłyby dla czytelnika nudne. Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim i jej zwieńczenie pod Grunwaldem w 1410 roku była niewątpliwie jednym z największych wydarzeń w historii Europy. Polacy i Litwini dokonali czynu niemal niemożliwego; ale jak często bywa z wielkimi zwycięstwami tak i to nie zostało należycie wykorzystane. Nie udało się zdobyć Malborka, nie odzyskaliśmy Pomorza Gdańskiego. Zwycięstwo miało jednak olbrzymie znaczenie propagandowe, złamaliśmy potęgę Zakonu i przekonaliśmy Europę, że pomimo przymierza z pogańską, do niedawna, Litwą Bóg jest po naszej stronie. Dlatego też siły Krzyżaków przestały być wzmacniane przez rycerstwo z Europy Zachodniej i musieli oni zacząć polegać na żołnierzach najemnych, których lojalność była wątpliwa, co wykorzystał Kazimierz Jagiellończyk podczas Wojny Trzynastoletniej odbijając Gdańsk, ale już nie w Pomorzu Gdańskim, lecz w Prusach Królewskich, ot taka zmiana nomenklaturowa po ponad stuletnim panowaniu Krzyżaków. Zadajmy teraz pytanie: czy Krzyżacy dążyli do zniszczenia Polski, pognębienia jej, wymazania z mapy Europy? Oczywiście nie! Krzyżacy dążyli najpierw do przetrwania, później do powiększenia swego terytorium, a w końcu do ustabilizowania swojej potęgi. Posiadając olbrzymi potencjał militarny, sprawną, zakonną organizację i posłusznych zakonników zamiast butnych rycerzy, a także środki finansowe (skarbiec zakonny do pokoju toruńskiego, obok skarbca króla Anglii Henryka VII był jedynym w historii późnośredniowiecznej i nowożytnej Europy, który był zawsze pełen i nieobciążony długami) Krzyżacy mogli zrealizować te cele i byliby imbecylami politycznymi gdyby tego nie zrobili. Królestwo Polskie, jako kraj chrześcijański, z definicji nie mógł być celem ich ataków, gdyż ich misją była walka z poganami; sama Polska dawała im preteksty do ataku nie wywiązując się ze zobowiązań lub zawierając przymierza z pogańską Litwą (mam na myśli czasy Łokietka, nie Jagiełły). Poza wojnami z Polską, Krzyżacy wojowali z wieloma innymi krajami, np. Litwą czy Danią, ich głównym celem nie były biedne Kujawy czy ziemia dobrzyńska, ale panowanie nad Bałtykiem.
Kolejni Jagiellonowie złamali potęgę Krzyżaków i podporządkowali ich sobie już jako świeckie, luterańskie Prusy Książęce. Również niebezpieczne Cesarstwo stało się zlepkiem małych ksiąstewek, spośród których Korona graniczyła jedynie z ubogą, słabą Brandenburgią, która już w średniowieczu zdążyła nieco napsuć nam krwi, ale były to raczej lokalne i mało znaczące epizody, jak na przykład zamordowanie Przemysła II (w sumie nieco przypadkowe). We wczesnej epoce nowożytnej stosunki Polsko-Niemieckie ograniczają się do kontaktów dyplomatycznych z Habsburgami. I tutaj rzecz jest zaskakująca, pomijając wyprawę arcyksięcia Maksymiliana po koroną po rozdwojonej elekcji, nie ma przypadku wojny między Rzeczpospolitą a Cesarzem. Pomimo sporej niechęci polskiej szlachty do Habsburgów, która zawsze wzbraniała się przed elekcją przedstawiciela tego rodu na króla i dostawała białej gorączki podczas małżeństw Zygmunta III z Anną, następnie Konstancją (tutaj doszedł problem pokrewieństwa, gdyż obie królowe były rodzonymi siostrami) oraz Władysława IV z Cecylią Renatą. Sojusz polityczny i wojskowy Rzeczpospolitej i państwa Habsburgów kwitł w najlepsze, cesarz pomógł nam nawet zbrojnie w trakcie Potopu Szwedzkiego, a my powstrzymaliśmy się od zaatakowania go podczas Wojny Trzydziestoletniej choć mieliśmy doskonałe warunki do zajęcia Śląska. Wracając do Potopu Szwedzkiego, to od tego wydarzenia, a raczej od traktatów welawsko-bydgoskich zaczyna się historia naszego przyszłego arcy-wroga, ale o tym później. Należy tylko wspomnieć, że w zamian z odejście Brandenburgii od sojuszu ze Szwedami, który kwitł w najlepsze, czego dowodem może być klęska Jana Kazimierza pod Warszawą, król zrzekł się zwierzchności lennej nad Prusami Książęcymi, co było brzemienne w skutkach. Wracając do przyjaźni Polsko-Habsburskiej; jej apogeum przypadło za panowania Jana III Sobieskiego. Król ten miał niebywałą sposobność zniszczenia Austrii, figurował bowiem jako element planu króla Francji Ludwika XIV, z którym to Rzeczpospolita miał zawrzeć sojusz w celu pokonania Habsburgów. Tu trzeba wspomnieć, że już Władysław IV, Jan Kazimierz i Jan III Sobieski mieli za żony Francuzki, więc widoczne jest tu przeorientowanie polityczne. Sobieski pozostał jednak wierny cesarzowi i ocalił go od nieuchronnej klęski z rąk Turków w 1683 roku, a nawet pomógł mu odbić z ich rąk Węgry nie otrzymując prawie nic w zamian. Kiedy Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi pod rządami Sasów, królów wprawdzie miernych, ale z pewnym potencjałem u naszych boków rośli potężni sąsiedzi. W XVIII wieku nasz kraj nie nadawał się już do rządzenia, samowola oligarchów magnackich i zrywanie sejmów pokonałaby nawet najgenialniejszego przywódcę, a co dopiero fajtłapowatych Augustów. Nieuchronną koleją rzeczy demokracja przeradza się w ochlokrację, a tę może uzdrowić tylko tyrania. Tak też stało się W Polsce. Nic dziwnego, że wśród rozbiorców były aż dwa państwa niemieckie, po prostu (poza Turcją i Rosją) Rzp-lita z innymi nie graniczyła, a co ma zrobić silny i dobrze rządzony kraj, który potrzebuje terenów do ekspansji, kiedy bod bokiem ma kolosa w stanie agonii? Rozbiory były faktycznie tragedią dla Polski, ale zadziałały też jak kubeł zimnej wody dla Polaków. Tylko dzięki nim do głosu mogli dojść bohaterowie, którzy w innych okolicznościach nigdy nie mogliby zaistnieć, jednak za bardzo odbiegłem od tematu.
Po zawierusze napoleońskiej, w drugiej połowie XIX wieku rozpoczyna się w całej Europie proces budzenia się świadomości narodowej. Dopiero od tego momentu możemy mówić od stosunkach jednego narodu do drugiego, wszystkie wydarzenia wcześniejsze były tylko decyzjami niewielkiej grupy rządzących, a państwa de facto należały do swoich władców. Proces ten zaczął dotyczyć zarówno Polaków jak i Niemców, a co mieli zrobić rządzący, kiedy w ich własnym kraju zaczyna powstawać grupa świadoma swej obcości i dążąca do oderwania się? Zabór pruski i austriacki są idealnym przykładem dwóch dróg rozwiązania tego problemu. W wieloetnicznym tyglu kulturowym Cesarstwa Austriackiego Polacy stanowili niewielką część problemu, dlatego też Wiedeń zdecydował się na formę federalistyczną, poszczególne kraje Habsburskie otrzymywały swobody i autonomię, zaczęły działać sejmy krajowe o ograniczonych kompetencjach, mógł rozwijać się polski język, szkolnictwo i kultura, nic dziwnego, że akurat w tym zaborze u władzy utrzymali się konserwatyści, zwłaszcza, że gorące głowy zostały ścięte w trakcie rabacji. Z kolei Prusy mogły pozwolić sobie na rozwiązanie problemu poprzez dociśnięcie śruby, tępiono polski język, szkolnictwo, samorządność. Poprzez germanizację starano się zmienić Polaków w Niemców, zaczęły działać takie organizacje jak Hakata, a symbolami tych czasów stały się strajkujące dzieci z Wrześni i wóz Drzymały.
Pierwsza, najbardziej znana bitwa naszego świeżo powstałego państwa to oczywiście bitwa pod Cedynią w 972 roku. Jest to najlepiej znane zwycięstwo Mieszka I nad wrogiem zewnętrznym, w którym to nasz książę pobił Niemców właśnie. Jednakże w owym okresie Niemcy Niemcom nie byli równi, Cesarstwo już wtedy nie było silnie scentralizowanym państwem, a poszczególni margrabiowie lubili działać na własną rękę. Dlatego też bitwa pod Cedynią nie była częścią wojny Polsko-Niemieckiej, tylko sporu Mieszka z margrabią Hodonem, który zaniepokojony był wzrostem siły i podbojami polańskiego księcia. Historia wczesnego średniowiecza pełna jest przelotnych sojuszy, łupieżczych najazdów, mniejszych i większych wypraw; przywoływanie ich wszystkich nie ma większego sensu, skupię się więc na jednej z ciekawszych wypraw cesarza Henryka V na państwo Bolesława Krzywoustego. Wojnę tą rewelacyjnie opisał Gall Anonim w swojej kronice, a jednym z bardziej interesujących jej momentów jest obrona Głogowa, podczas której cesarz za kilka dni rozejmu nakazał wydanie z grodu zakładników, po czym w trakcie szturmu przywiązał ich do machin oblężniczych. Źródła przedstawiają bohaterską obronę Głogowian i ich poświęcenie z powodu utraty bliskich, którzy zginęli z ich własnych rąk. Rzadziej już mówi się o tym, że wśród Głogowian było wielu zwolenników księcia Zbigniewa, brata Bolesława, który namówił Henryka V do ataku na Polskę. Głogowianie słali poselstwa do Krzywoustego z zapytaniem czy mają bronić się czy ustąpić cesarzowi; odpowiedź księcia, który notabene obozował z armią blisko grodu, była jasna: jeśli ustąpią to on osobiście ich wszystkich powywiesza. Jak widać strach przed własnym księciem był większy niż lęk przed cesarskim rycerstwem i broń psychologiczna w postaci przywiązanych do machin synów. Niektóre źródła podają, że wyprawa Henryka V zakończyła się walną bitwą na Psim Polu pod Wrocławiem, jednak historycy od dawna zapewniają, że bitwy takowej w rzeczywistości nie było.
Przejdźmy teraz nieco dalej w epoce średniowiecznej i przyjrzyjmy się konfliktom Polsko-Krzyżackim. Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego sprowadzony został na ziemię chełmińską przez księcia mazowieckiego Konrada (niewielu wie, że został on do tego namówiony przez Henryka Brodatego). Krzyżacy szybko uporali się z zagrażającym od dawna Mazowszu pogańskim Prusom i przystąpili do organizacji własnego państwa. Wyrzuceni już z Wenecji i Węgier znaleźli w końcu swoją ziemię obiecaną germanizując wschodnie wybrzeże Bałtyku. Współpraca Polsko-Krzyżacka układała się początkowo pomyślnie, Piastowscy książęta mieli wygodną wymówkę by nie brać udziału w wyprawach do Ziemi Świętej, gdyż krucjatowali sobie na Prusów i Jaćwięgów u boku potężnego, krzyżackiego sojusznika. Prawdziwe problemy rozpoczęły się za panowania Władysława Łokietka. Postać ta dość ciekawa, choć przez wielu jest nieco przeceniana, faktem jest, że Łokietek był niezwykle uparty, żył długo (przeżył wszystkich swoich politycznych oponentów) i miał genialnego syna; ale niestety Pomorze Gdańskie utracił. Ziemie te zagrożone przez najazd Brandenburczyków (Niemcy) Łokietek zlecił obronić swoim lennikom – Krzyżakom (też Niemcy), lennicy z zadania wywiązali się brawurowo, ale Władysław nie miał w jaki sposób im zapłacić za ich walkę. Dlatego też Krzyżacy zajętego przez siebie Pomorza Polsce nie oddali odcinając ją tym samym od Morza. Bitwa z Krzyżakami pod Płowcami również nie była ogromnym zwycięstwem, ot rozbiliśmy straż tylną armii zakonnej, jednak bitwa ta została rozbuchana przez polską propagandę do roli wielkiej wiktorii. Do kolejnej większej konfrontacji miało dojść dopiero za panowania Władysława Jagiełły, sądy i przepychanki dyplomatyczne za Kazimierza Wielkiego pomijam, gdyż byłyby dla czytelnika nudne. Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim i jej zwieńczenie pod Grunwaldem w 1410 roku była niewątpliwie jednym z największych wydarzeń w historii Europy. Polacy i Litwini dokonali czynu niemal niemożliwego; ale jak często bywa z wielkimi zwycięstwami tak i to nie zostało należycie wykorzystane. Nie udało się zdobyć Malborka, nie odzyskaliśmy Pomorza Gdańskiego. Zwycięstwo miało jednak olbrzymie znaczenie propagandowe, złamaliśmy potęgę Zakonu i przekonaliśmy Europę, że pomimo przymierza z pogańską, do niedawna, Litwą Bóg jest po naszej stronie. Dlatego też siły Krzyżaków przestały być wzmacniane przez rycerstwo z Europy Zachodniej i musieli oni zacząć polegać na żołnierzach najemnych, których lojalność była wątpliwa, co wykorzystał Kazimierz Jagiellończyk podczas Wojny Trzynastoletniej odbijając Gdańsk, ale już nie w Pomorzu Gdańskim, lecz w Prusach Królewskich, ot taka zmiana nomenklaturowa po ponad stuletnim panowaniu Krzyżaków. Zadajmy teraz pytanie: czy Krzyżacy dążyli do zniszczenia Polski, pognębienia jej, wymazania z mapy Europy? Oczywiście nie! Krzyżacy dążyli najpierw do przetrwania, później do powiększenia swego terytorium, a w końcu do ustabilizowania swojej potęgi. Posiadając olbrzymi potencjał militarny, sprawną, zakonną organizację i posłusznych zakonników zamiast butnych rycerzy, a także środki finansowe (skarbiec zakonny do pokoju toruńskiego, obok skarbca króla Anglii Henryka VII był jedynym w historii późnośredniowiecznej i nowożytnej Europy, który był zawsze pełen i nieobciążony długami) Krzyżacy mogli zrealizować te cele i byliby imbecylami politycznymi gdyby tego nie zrobili. Królestwo Polskie, jako kraj chrześcijański, z definicji nie mógł być celem ich ataków, gdyż ich misją była walka z poganami; sama Polska dawała im preteksty do ataku nie wywiązując się ze zobowiązań lub zawierając przymierza z pogańską Litwą (mam na myśli czasy Łokietka, nie Jagiełły). Poza wojnami z Polską, Krzyżacy wojowali z wieloma innymi krajami, np. Litwą czy Danią, ich głównym celem nie były biedne Kujawy czy ziemia dobrzyńska, ale panowanie nad Bałtykiem.
Kolejni Jagiellonowie złamali potęgę Krzyżaków i podporządkowali ich sobie już jako świeckie, luterańskie Prusy Książęce. Również niebezpieczne Cesarstwo stało się zlepkiem małych ksiąstewek, spośród których Korona graniczyła jedynie z ubogą, słabą Brandenburgią, która już w średniowieczu zdążyła nieco napsuć nam krwi, ale były to raczej lokalne i mało znaczące epizody, jak na przykład zamordowanie Przemysła II (w sumie nieco przypadkowe). We wczesnej epoce nowożytnej stosunki Polsko-Niemieckie ograniczają się do kontaktów dyplomatycznych z Habsburgami. I tutaj rzecz jest zaskakująca, pomijając wyprawę arcyksięcia Maksymiliana po koroną po rozdwojonej elekcji, nie ma przypadku wojny między Rzeczpospolitą a Cesarzem. Pomimo sporej niechęci polskiej szlachty do Habsburgów, która zawsze wzbraniała się przed elekcją przedstawiciela tego rodu na króla i dostawała białej gorączki podczas małżeństw Zygmunta III z Anną, następnie Konstancją (tutaj doszedł problem pokrewieństwa, gdyż obie królowe były rodzonymi siostrami) oraz Władysława IV z Cecylią Renatą. Sojusz polityczny i wojskowy Rzeczpospolitej i państwa Habsburgów kwitł w najlepsze, cesarz pomógł nam nawet zbrojnie w trakcie Potopu Szwedzkiego, a my powstrzymaliśmy się od zaatakowania go podczas Wojny Trzydziestoletniej choć mieliśmy doskonałe warunki do zajęcia Śląska. Wracając do Potopu Szwedzkiego, to od tego wydarzenia, a raczej od traktatów welawsko-bydgoskich zaczyna się historia naszego przyszłego arcy-wroga, ale o tym później. Należy tylko wspomnieć, że w zamian z odejście Brandenburgii od sojuszu ze Szwedami, który kwitł w najlepsze, czego dowodem może być klęska Jana Kazimierza pod Warszawą, król zrzekł się zwierzchności lennej nad Prusami Książęcymi, co było brzemienne w skutkach. Wracając do przyjaźni Polsko-Habsburskiej; jej apogeum przypadło za panowania Jana III Sobieskiego. Król ten miał niebywałą sposobność zniszczenia Austrii, figurował bowiem jako element planu króla Francji Ludwika XIV, z którym to Rzeczpospolita miał zawrzeć sojusz w celu pokonania Habsburgów. Tu trzeba wspomnieć, że już Władysław IV, Jan Kazimierz i Jan III Sobieski mieli za żony Francuzki, więc widoczne jest tu przeorientowanie polityczne. Sobieski pozostał jednak wierny cesarzowi i ocalił go od nieuchronnej klęski z rąk Turków w 1683 roku, a nawet pomógł mu odbić z ich rąk Węgry nie otrzymując prawie nic w zamian. Kiedy Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi pod rządami Sasów, królów wprawdzie miernych, ale z pewnym potencjałem u naszych boków rośli potężni sąsiedzi. W XVIII wieku nasz kraj nie nadawał się już do rządzenia, samowola oligarchów magnackich i zrywanie sejmów pokonałaby nawet najgenialniejszego przywódcę, a co dopiero fajtłapowatych Augustów. Nieuchronną koleją rzeczy demokracja przeradza się w ochlokrację, a tę może uzdrowić tylko tyrania. Tak też stało się W Polsce. Nic dziwnego, że wśród rozbiorców były aż dwa państwa niemieckie, po prostu (poza Turcją i Rosją) Rzp-lita z innymi nie graniczyła, a co ma zrobić silny i dobrze rządzony kraj, który potrzebuje terenów do ekspansji, kiedy bod bokiem ma kolosa w stanie agonii? Rozbiory były faktycznie tragedią dla Polski, ale zadziałały też jak kubeł zimnej wody dla Polaków. Tylko dzięki nim do głosu mogli dojść bohaterowie, którzy w innych okolicznościach nigdy nie mogliby zaistnieć, jednak za bardzo odbiegłem od tematu.
Po zawierusze napoleońskiej, w drugiej połowie XIX wieku rozpoczyna się w całej Europie proces budzenia się świadomości narodowej. Dopiero od tego momentu możemy mówić od stosunkach jednego narodu do drugiego, wszystkie wydarzenia wcześniejsze były tylko decyzjami niewielkiej grupy rządzących, a państwa de facto należały do swoich władców. Proces ten zaczął dotyczyć zarówno Polaków jak i Niemców, a co mieli zrobić rządzący, kiedy w ich własnym kraju zaczyna powstawać grupa świadoma swej obcości i dążąca do oderwania się? Zabór pruski i austriacki są idealnym przykładem dwóch dróg rozwiązania tego problemu. W wieloetnicznym tyglu kulturowym Cesarstwa Austriackiego Polacy stanowili niewielką część problemu, dlatego też Wiedeń zdecydował się na formę federalistyczną, poszczególne kraje Habsburskie otrzymywały swobody i autonomię, zaczęły działać sejmy krajowe o ograniczonych kompetencjach, mógł rozwijać się polski język, szkolnictwo i kultura, nic dziwnego, że akurat w tym zaborze u władzy utrzymali się konserwatyści, zwłaszcza, że gorące głowy zostały ścięte w trakcie rabacji. Z kolei Prusy mogły pozwolić sobie na rozwiązanie problemu poprzez dociśnięcie śruby, tępiono polski język, szkolnictwo, samorządność. Poprzez germanizację starano się zmienić Polaków w Niemców, zaczęły działać takie organizacje jak Hakata, a symbolami tych czasów stały się strajkujące dzieci z Wrześni i wóz Drzymały.
Koniec części pierwszej
czwartek, 30 maja 2013
Jeszcze trochę o muzułmanach
Przez ostatnie kilka miesięcy
obserwuje się wzrost nastrojów anty-islamskich w Europie. Wystarczy
zajrzeć do Internetu. I, niestety, tylko Internetu – inne media,
wciąż hołdują zasadzie politycznej poprawności (skądinąd
wymysłu piekłoszczyka Karola Marksa) i ignorują lub przeinaczają
typowe fakty. Na niechęć internautów zasłużyli sobie sami
muzułmańscy imigranci w Europie. Coraz częściej słyszymy o
agresywnej i roszczeniowej postawie tychże w krajach Europy
Zachodniej i Północnej. Samochody zapłonęły na przedmieściach
Sztokholmu; w Londynie muzułmanie mordują Anglików w biały dzień;
a w Paryżu, pod rządami socjalistów, ludzie zaczynają sięgać po
coraz drastyczniejsze środki w walce o normalność. Wszystko o czym
napisałem powyżej to fakty powszechnie znane. Nie chcę przytaczać
w tej notce truizmów więc zajmę się analizą przyczyny problemu i
sposobem jego rozwiązania. Dlaczego muzułmanie napływają masowo
do Europy? Powodem oczywiście jest SOCJALIZM! W krajach
muzułmańskich Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu aby zarobić
na chleb trzeba pracować, dokładając do tego wielodzietny model
rodziny – trzeba zarobić więcej żeby utrzymać dzieci i żony. W
Europie nie trzeba pracować gdyż otrzymuje się pomoc SOCJALNĄ za
nieróbstwo, a jak ma się wiele dzieci to dostaje się więcej
pieniędzy. Dochodzi do tego, że Europejczycy pracują i płacą
wysokie podatki aby utrzymywać wielodzietne rodziny muzułmanów. Do
tego Europejczycy nie mają dzieci bo zarabiać muszą mężczyźni i
kobiety, nie ma już kto wychowywać potomków. Za kilka pokoleń
stara Europa wymrze i zmieni się w emiraty i kalifaty.
Moje rozwiązanie problemu to
pogonienie socjalistów z Europy. Kiedy muzułmanom zakręci się
kurek z pomocą socjalną i zmusi do pójścia do pracy wyjadą gdzie
indziej lub wrócą do swoich krajów. Jest to scenariusz
optymistyczny, choć mało realny. Najprawdopodobniej imigranci wyjdą
na ulicę i zapłoną sklepy i samochody. Lewacy zapewne będą
pyszczyć w telewizji, że aby uspokoić sytuację trzeba przywrócić
socjal, bo trzeba być tolerancyjnym dla wszystkich itd. Nieprawda!
Nie należy być tolerancyjnym. Tolerancja kończy się właśnie dla
Europy tragicznie.
sobota, 13 kwietnia 2013
Prawo na lewo
We Francji w okresie Wielkiej Rewolucji
zapoczątkowano pewien podział parlamentarny, który obowiązuje do
dziś. W tym wpisie przedstawię historyczny podział polityków na
prawicę i lewicę. Otóż w zrewoltowanych Stanach Generalnych
zwolennicy szybkich, radykalnych zmian zasiedli po lewej stronie
sali; natomiast opowiadający się za powolnymi i przemyślanymi
reformami, lub też na zachowaniu status quo usiedli po prawej.
Oczywiście najwięcej było niezdecydowanych, którzy zajęli
miejsca pośrodku i zostali pogardliwie nazwani bagnem. Podział ten
przyjął się i ugruntował w parlamentaryzmie XIX i XX wieku,
jednak z pewnymi zmianami. W wieku XIX, kiedy w Europie wciąż
panowały monarchie na lewicy zasiadali liberałowie, zwolennicy
demokracji i republikanie. Prawicę zaś tworzyli monarchiści i
reakcjoniści. Socjaliści z kolei byli pogardzani i w ogóle nie
brani pod uwagę. Im bliżej schyłku XIX stulecia socjaliści
dochodzili do coraz większego znaczenia; już w latach 50. i 60. we
Francji rządził przychylny im Napoleon III. Na prawicy zaś
pojawili się chadecy czyli zwolennicy poglądów chrześcijańskich
w polityce. Przed I Wojną Światową podział wyglądał
następująco: od lewej socjaliści, libertarianie, liberałowie,
centrum, chadecy, konserwatyści i monarchiści najdalej na prawo.
Komuniści natomiast stanowili groźną sektę, niedopuszczaną do
rządów. 20-lecie międzywojenne przynosi istotną zmianę w
polityce, pojawiają się nowe doktryny polityczne. Zaczyna również
funkcjonować pierwszy kraj, w którym władzę przejęli komuniści
– bolszewicka Rosja. Zapoczątkowanie idei faszystowskiej przynosi
zamęt w dotychczasowym podziale na lewicę i prawicę. Faszyści z
definicji powinni znajdować się po lewej stronie, ale tam rozsiadł
się już wygodnie, nienawidzony przez nich komunizm, dlatego też
faszyści zaczęli uważać się za radykalną prawicę co kłóci
się z ich socjalistycznym rodowodem. Powstał więc równoległy
podział, obok dotychczasowego: (liberalizm po lewej, konserwatyzm po
prawej) komunizm, socjalizm, partie chłopskie, chadecja,
konserwatyzm, faszyzm, nazizm. No właśnie, nazizm; faszyzm w
odsłonie Adolfa Hitlera połączył idee włoskie z narodowymi.
Abstrahując od rasizmu i ksenofobii nazistów, mamy tu postawienie
interesów własnego narodu na piedestale i rozwiązania
socjalistyczne. Trzeba pamiętać, że Hitler był socjalistą, a
jego partia NSDAP to Narodowo-SOCJALISTYCZNA ROBOTNICZA Partia
Niemiec. To powinno usytuować ją na lewo tuż obok komunizmu.
Obalenie idei faszystowskich w Europie podczas II Wojny Światowej
rozwiązało problem faszystów. Nastąpiła również pogoda na
demokrację, monarchie odchodziły w niebyt historii i do dzisiaj
ustrój ten (nie biorąc pod uwagę reprezentacyjnych reliktów)
obowiązuje jedynie w Księstwie Liechtenstein. Tradycyjne podziały
zaczęły się zacierać, państwa europejskie coraz częściej
romansowały z socjalizmem a spora część Europy znalazła się pod
piekłem komunizmu. Z biegiem lat dobrobyt i pokój wypracowany przez
monarchie, kolonializm i wsparcie bogatych Stanów Zjednoczonych
rozleniwiały Europejczyków z zachodu. Europa pogrążyła się w
ruchomych piaskach socjalizmu i państwa opiekuńczego (co na jedno
wynika) czego efektem jest obecny kryzys gospodarczy. Jeśli dziś
spojrzymy na podział partii politycznych zobaczymy, że podział na
prawicę i lewicę taki jak w XIX wieku nie jest możliwy. Nie ma już
monarchistów, konserwatyści to tak naprawdę socjaliści
sprzeciwiający się aborcji, chadeków zlikwidowała decyzja papieża
o nieangażowanie się kleru w politykę, no i niem ma komunistów,
tyle dobrze. Jak sytuacja wygląda w Polsce? Tutaj odsyłam do mojej
notki o orientacji politycznej polskich partii.
sobota, 16 marca 2013
Kto po Tusku?
Dziś nieco o polityce. Od dłuższego
czasu w Internecie utrzymuje się pewien trend, otóż internauci
nienawidzą Donalda Tuska i rządów PO; można to porównać tylko z
nienawiścią jaką darzyli rządy PiSu w latach 2005-2007. O ile za
pierwszej kadencji PO jeszcze było tolerowane to już od początku
następnej kadencji Tusk podpadł internautom i do dziś nie
odbudował swojego dobrego wizerunku. Co najbardziej doskwiera
internetowej społeczności? Najważniejszym impulsem była sprawa
umowy ACTA, którą chciano podpisać zimą ubiegłego roku, to
przeważyło czarę goryczy po wielu innych niepowodzeniach rządu.
Natomiast szczególną niechęć i to utrzymującą się permanentnie
zaskarbił sobie premier podwyżką podatku VAT. Dlaczego piszę
tylko o internautach? Gdyż w tym środowisku najlepiej się
orientuję, telewizji nie oglądam, choć domyślam się, że stacje
raczej przekonują społeczeństwo, że wszyscy kochają PO i Tuska;
prasa zaś jest skrajnie prawicowa albo skrajnie lewicowa lub też
powiela wzorce telewizyjne. Jest jedna bezstronna gazeta, którą
czytuję, ale nie będę robił jej tu reklamy. Internet natomiast
jest soczewką skupiającą nastroje społeczeństwa i jest w swej
olbrzymiej masie i różnorodności najbardziej obiektywny. Wróćmy
do wątku głównego. Rządy PO są na razie stabilne, w koalicji nie
ma tarć i choćby opozycja stawała na głowie nie będzie
przyśpieszonych wyborów. Przyjmując jednak, że takowe się
odbędą, kto byłby w stanie zastąpić Donalda Tuska? Zaczynamy
wyliczankę. Profesor Glinski? Sterowany zza pleców przez Jarosława
Kaczyńskiego premier z tabletu posiadający ober-socjalistyczny
program? Proszę Państwa bądźmy poważni, tysiąc złotych
miesięcznie dla rodziców na dziecko – po pierwsze z czego? Budżet
trzeszczy w szwach, podatki już i tak za wysokie, dopłaty unijne
kiedyś się skończą, a pan profesor lekką ręką szasta nie
swoimi pieniędzmi. No, ale jeśli chcemy mieć drugą Grecją to
proszę bardzo. Program Glińskiego to czysty populizm wymyślony
zapewne przez geniuszy z PiSu, żeby tylko dorwać się do stołków
i ponownie spijać śmietankę. Na szczęście PiS przy swoim 25%
poparciu nawet jeśli zwycięży w wyborach nie będzie rządził
gdyż nie posiada nawet znikomej zdolności koalicyjnej, ze
wszystkimi jest skłócony. Zakładam, że gdyby PiS wygrał wybory
będzie się miotał przez kilka miesięcy po czym zrezygnuje z
rządzenia tak jak poprzednio, nie daję im nawet dwóch lat.
Kolejnym kandydatem jest lewica; nowy twór panów Kwaśniewskiego i
Palikota być może obecnie ma 17% poparcia, ale jest to spowodowane
wyłącznie urokiem jego nowości, kiedy Janusz Palikot zakładał
partię swego imienia ludzie też oszaleli na jego punkcie, a później
gdy tylko wszedł do sejmu po kolei zaczął rozczarowywać sobą
lewicowy elektorat. Tak samo będzie z Europą Plus, jej poparcie
będzie z czasem malało. Elektorat lewicowy w Polsce to najwyżej
około 1/3 wyborców i jest to zbyt mała liczba by któraś z
pączkujących i wciąż dzielących się partii lewicowych osiągnęła
wysoki wynik. To samo dotyczy się SLD, które mocno straciło po
powstaniu Ruchu Palikota i powoli odbudowywało poparcie, kiedy ten
drugi je tracił, to działa jak system naczyń połączonych. I
jeśli Leszek Miller za czasów swoich rządów wprowadził kilka
sensownych rozwiązań to obecnie, przy radykalizacji nastrojów w
Polsce coraz bardziej wyłazi z niego stary komunista, którym
przecież kiedyś był. Jedyną ogólnie lubianą postacią w SLD
jest Ryszard Kalisz (nie przeze mnie oczywiście, ja nie cierpię
żadnych socjalistów), a jego ostatni konflikt z przewodniczącym z
pewnością nie przysporzy temu ostatniemu popularności. Jeśli
chodzi o partie rolnicze, czyli obecnie wyłącznie PSL, to jest to
partia bez szans na zwycięstwo, za to z dużymi szansami na władzę,
chyba jako jedyna partia mogłaby wejść w koalicję z każdym i do
tego dobrze nadaje się jako partia samorządowa na obszarach
wiejskich. Chociaż, szczerze się przyznam, jej program jest mi
całkowicie obcy. Pozostają partię spoza parlamentu. Efemerydy jak
Solidarna Polska czy PJN, czyli wyrodne dzieci PiSu również nie
mają szans na władzę lub choćby wejście do sejmu. Myślę, że
zginą one śmiercią naturalną, pewnie stałoby się to już dawno
gdyby nie sztuczne podtrzymywanie je przy życiu przez telewizje,
które mają jakiś interes w ciągłym przypominaniu o nich, zapewne
chcą osłabić/wzmocnić PiS; niepotrzebne skreślić. O Polskiej
Partii Pracy, Państwo pozwolą, pisał nie będę ponieważ się tą
partią brzydzę i trochę mnie śmieszy. Jedyną partią w Polsce,
która ma porządny program gospodarczy jest Kongres Nowej Prawicy
Janusza Korwin-Mikkego. Ta partia mi osobiście odpowiada, jednakże
nie ma ona obecnie szans na władzę. Ostatnie sondaże dają jej
około 4% poparcia, lecz myślę, że wzrosłoby ono szybko gdyby nie
paskudny zwyczaj ignorowania tej partii przez telewizje głównego
nurtu. W najważniejszym kanałach telewizyjnych KNP nie istnieje a
jej przewodniczący pokazywany jest tylko w przypadku gdy jego
wypowiedzi ostrzej niż zazwyczaj dotkną jakiejś osoby lub grupy.
Czy Janusz Korwin-Mikke byłby dobrym premierem? Zapewne tak. Ale czy
będzie premierem? Z pewnością nie. No chyba, że ludzie przestaną
oglądać telewizję. Łatka oszołoma już na dobre przylgnęła do
tego polityka i odbrązowienia go to benedyktyńska praca na długie
lata. W dodatku sam zainteresowany w tym nie pomaga używając
ostrego języka i posiadając niezmienne, czasem skrajne poglądy, z
którymi większość Polaków się nie zgadza (choć nikt nigdy nie
powiedział, że większość ma rację). Któż zatem zamiast Tuska?
Z pewnością nawet się Państwo nie spodziewają odpowiedzi,
dziennikarze przyzwyczaili nas, że stawiają tezę i nie odpowiadają
na nią; bo przecież muszą być bezstronni, ale ja nie jestem
dziennikarzem tylko historykiem. I z pełną świadomością
wyznaczam swojego kandydata na technicznego premiera – prezydenta
Centrum im. Adama Smitha profesora Roberta Gwiazdowskiego. Moim
zdaniem ten człowiek z pewnością byłby najdoskonalszym władcą
Polski od czasów Władysława IV Wazy!
niedziela, 17 lutego 2013
Upadek Europy Zachodniej?
Uwaga! Poniższa notka jest skrajnie
nietolerancyjna, tendencyjna i operująca stereotypami, jeżeli ktoś
poczuje się obrażony jej treścią, autor ostrzega i nie ponosi za
to odpowiedzialności.
Zastanawialiście się państwo kiedyś,
co przyczyni się do upadku cywilizacji Europy Zachodniej? Ostatnio
coraz częściej dochodzę do wniosku, że znam odpowiedź na to
pytanie. Otóż do upadku Zachodu walnie przyczyni się tolerancja i
poprawność polityczna. Mówię to jako osoba dość tolerancyjna,
choć może raczej niepoprawna politycznie. Dzisiejsza notka będzie
dość ostra w swej treści, więc na wstępie przedstawię swój
pogląd na tolerancję względem mniejszości. Osobiście, jak już
wspomniałem jestem tolerancyjny, oczywiście z pewnymi
zastrzeżeniami, jak na prawicowca przystało. Nie przeszkadzają mi
mniejszości etniczne w Polsce, ponieważ jest ich tu niezwykle mało
i nie są dostrzegalni; darzę olbrzymim szacunkiem Żydów, o czym
już pisałem; natomiast jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to
nie obchodzą mnie dopóki nie afiszują się ze swoją seksualnością
na paradach itp. Naprawdę, nie przeszkadza mi dwóch mężczyzn
trzymających się za ręce, ale już ostentacyjne przyznawanie się
do homoseksualizmu i robienie na tym kariery w show-biznesie lub
polityce już mnie odstręcza. Jednak nie o tym chciałem pisać, to
temat na osobną notkę. Pomimo swojej tolerancji z coraz większym
niepokojem śledzę doniesienia o narastającym rozbestwieniu się w
Europie Zachodniej muzułmanów. Nie ulega wątpliwości, że
mieszkańcy Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu w swej masie,
stoją na niższym poziomie cywilizacyjnym niż Europejczycy z
Zachodu; proszę mnie źle nie zrozumieć, rozumiem te słowa jako
historyk, muzułmanie przypominają mi XIX-wiecznych Europejczyków.
Są agresywni w tłumie oraz szalenie bogobojni, to daje im znaczną
przewagę nad laicyzującą się Europą, posiadają wiele dzieci,
więc ich przyrost naturalny jest znacznie większy niż u
Europejczyków. Ich kultura znacząco różni się od naszej; nie
dotarła do nich XX-wieczna rewolucja seksualna, i zeświecczenie
społeczeństw. Do tego dochodzi islam jako religia zawierająca w
sobie elementy niezrozumiałe dla chrześcijan, na przykład w
przypadku podejścia do kobiet; zawierająca także szalenie
niebezpieczną doktrynę o świętej wojnie, uczeni muzułmańscy
mogą twierdzić, że jest to przenośnia, jednak większość odnosi
się do tego fragmentu Koranu dosłownie. Jeśli skonfrontuje się
muzułmanów ze współczesnymi Europejczykami, odchodzącymi od
religii, nastawionymi na karierę zawodową, posiadającymi niewiele
dzieci i, co najgorsze, tolerancyjnymi to ośmielam się stwierdzić,
że muzułmanie nakryją nas czapkami.
Dlaczego tak jest, otóż wpuszczając do naszych krajów element obcy kulturowo, pozwalając mu budować swoje świątynie, kultywować swoją kulturę i język kopiemy sobie grób. Muzułmanie wcale nie są tolerancyjni, dla nich chrześcijanie to niewierni, których trzeba nawrócić na islam, gdyż jesteśmy w połowie drogi do piekła. Za kilkadziesiąt, kilkanaście lat muzułmanie mogą przejąć władzę w Europie, a wtedy wszyscy będziemy musieli modlić się do Allaha, Europejki będą musiały nosić czadory, nasze dzieci w szkołach będą wkuwały na pamięć wersety Koranu, a tolerancyjni homoseksualiści zostaną w najlepszym wypadku pozamykani do więzień. Co więc powinniśmy zrobić? Zasymilować lub deportować! Premier Australii już teraz ogłosił, że mieszkający na wyspie muzułmanie, jeśli się nie nauczą się języka angielskiego i nie będą przestrzegać australijskiego prawa, zostaną deportowani; czyli jednak można w dzisiejszym cywilizowanym świecie rządzić twardą ręką. Europa od wieków broniła się przed islamem, musimy sprawić muzułmanom kolejne Poitiers, Lepanto lub Wiedeń. Czy muzułmanie są winni temu stanowi rzeczy? Oczywiście nie! Winni są tylko i wyłącznie Europejczycy. Nie dziwię się muzułmanom, że prowadzą swoją ekspansję w kierunku tak bogatego i podatnego gruntu jakim jest Europa, zwłaszcza, że Europejczycy sami ich zapraszają. Poniżej publikują dwa filmy, które są dobrą ilustracją i potwierdzeniem moich słówm
Dlaczego tak jest, otóż wpuszczając do naszych krajów element obcy kulturowo, pozwalając mu budować swoje świątynie, kultywować swoją kulturę i język kopiemy sobie grób. Muzułmanie wcale nie są tolerancyjni, dla nich chrześcijanie to niewierni, których trzeba nawrócić na islam, gdyż jesteśmy w połowie drogi do piekła. Za kilkadziesiąt, kilkanaście lat muzułmanie mogą przejąć władzę w Europie, a wtedy wszyscy będziemy musieli modlić się do Allaha, Europejki będą musiały nosić czadory, nasze dzieci w szkołach będą wkuwały na pamięć wersety Koranu, a tolerancyjni homoseksualiści zostaną w najlepszym wypadku pozamykani do więzień. Co więc powinniśmy zrobić? Zasymilować lub deportować! Premier Australii już teraz ogłosił, że mieszkający na wyspie muzułmanie, jeśli się nie nauczą się języka angielskiego i nie będą przestrzegać australijskiego prawa, zostaną deportowani; czyli jednak można w dzisiejszym cywilizowanym świecie rządzić twardą ręką. Europa od wieków broniła się przed islamem, musimy sprawić muzułmanom kolejne Poitiers, Lepanto lub Wiedeń. Czy muzułmanie są winni temu stanowi rzeczy? Oczywiście nie! Winni są tylko i wyłącznie Europejczycy. Nie dziwię się muzułmanom, że prowadzą swoją ekspansję w kierunku tak bogatego i podatnego gruntu jakim jest Europa, zwłaszcza, że Europejczycy sami ich zapraszają. Poniżej publikują dwa filmy, które są dobrą ilustracją i potwierdzeniem moich słówm
niedziela, 3 lutego 2013
Stosunki polsko-rosyjskie i katastrofa smolenska
Dzisiejsza notka, ponownie, w dwóch
częściach. Zajmę się dziś stosunkami polsko-rosyjskimi; tak
więc, część pierwszą poświęcę na na krótki, szkolny kurs
stosunków z naszym wschodnim sąsiadem na przestrzeni dziejów, a w
drugiej części przedstawię swój punkt widzenia na wydarzenie
najbardziej obecnie zajmujące w tych stosunkach – katastrofę
smoleńską.
Nie ulega wątpliwość, że z Rusinami, Rosjanami i bolszewikami biliśmy się w naszej historii często. Można nawet ostrożnie założyć, że ze wschodnim sąsiadem toczyliśmy wojny najczęściej spośród wszystkich. Od czasów Bolesława Chrobrego i jego wypraw na Kijów, jak również, jego wielkiego naśladowcy Bolesława Szczodrego vel Śmiałego aż do czasów rozbicia dzielnicowego. Wyprawy te wpisywały się w ogólny trend wypraw wojennych groźnych Bolesławów epoki wczesnopiastowskiej. Ruś Kijowska nie była wcale głównym celem wypraw Piastów, lepsze były Czechy, bo bogatsze, a łatwiejsze do złupienia niż, np. Rzesza, częste były również krótkotrwałe sojusze i mariaże, w dwóch słowach: normalna dyplomacja. W okresie rozbicia dzielnicowego nasze stosunki z sąsiadami były skomplikowane, a biorąc pod uwagę fakt, że Ruś również była podzielona to opisywanie tutaj kontaktów wszystkich książąt Piastowskich ze wszystkimi książętami ruskimi zajęłoby zbyt wiele miejsca. Faktem jest natomiast, że kiedy Królestwo Polskie podnosiło się z upadku Wschód wciąż był rozbity i w dodatku przytłamszony tatarskim jarzmem. Był to łatwy i smakowity kąsek dla Korony Kazimierza Wielkiego, który rekompensując sobie utracone przez ojca Pomorze Gdańskie podbił Ruś Halicką i Włodzimierską, których losy były zmienne w szalonych czasach Andegawenów a ostatecznie przyłączyła do naszego państwa król Jadwiga. Poza tym skrawkiem, w późnym średniowieczu stosunki polsko-rosyjskie nie istniały, rolę naszego wschodniego sąsiada spełniało Wielkie Księstwo Litewskie. Dopiero kolejne układy i unie z Litwą ponownie przeorientowały nas na, dalszy już w tym momencie, wschód. Oto daleko na północ i wschód od Kijowa szybko rozwijała się mała osada założona jako forpoczta księstwa Suzdalskiego – Moskwa. Księstwo Moskiewskie w epoce nowożytnej zrobiło oszałamiającą karierę. Rządzone przez mających silną władzę kniaziów szybko wchłonęło i pokonało sąsiednie księstwa ruskie włącznie w potężną i bogatą Republiką Nowogrodzką. Moskwa zaczęła zagrażać Litwie. Gdyby nie unia z Koroną, kolos na glinianych nogach, jakim była Litwa, pewnie szybko zostałby pokonany przez agresywne ksiąstewko. We wczesnej epoce nowożytnej w Rzeczposoplitej panowało przekonanie, że wrogowie północni, czyli Moskwa i Szwecja są na tyle słabi, że Litwa powinna dać sobie z nimi radę sama, Korona natomiast musi bronić kraj przed Tatarami i Turkami z południa. Jednak Polacy musieli wielokrotnie pomagać Litwinom z ich przeciwnikami. Moskwa, która dążyła do zagarnięcia wszystkich ziem ruskich traktowała Litwę jako swojego naturalnego wroga, do tego doszły jeszcze próby dojścia do Bałtyku. Kolejna wielka wojna stoczona została za czasów Stefana Batorego. Udało nam się zdobyć moskiewskie twierdze Połock i Wielkie Łuki odcinając tym samym Iwana Groźnego od Inflant.
Za czasów naszego następnego króla, Zygmunta III to my z kolei wyrządziliśmy Rosjanom wielką krzywdę – dymitriady i Wielką Smutę. Nasze wojska pokonały Rosjan w świetnej bitwie pod Kłuszynem, zajęliśmy Moskwę, osadziliśmy na tronie przychylnego nam cara i plądrowaliśmy kraj, w dodatku zrobiliśmy to dwukrotnie! Rosjanie mają o co mieć do nas żal. Niestety, albo na szczęście, nasza szansa została zmarnowana, Władysław Waza nie został carem. Za to już jako król poprowadził kolejną wyprawę na wschód i odzyskał Smoleńsk. Za panowania jego brata Rosjanie ruszyli do kontrataku. Wyprawa cara Aleksego zalała Litwę aż po Wilno, na szczęście (sic!) chwilę później zalali nas również Szwedzi i przestraszony Aleksy stracił impet. Kiedy Szwedów już wygoniliśmy pozbycie się Hiperborejczyków było już tylko kwestią czasu (doskonałe zwycięstwo pod Cudnowem). Jednakże utraciliśmy część wschodnich terenów. Z powodu kozaków, straciliśmy pół Ukrainy z Kijowem (kozacy przejechali się na tym jak Zabłocki na mydle, gdyż o ile w Rz-plitej mieli jeszcze jakieś swobody to w rządzonej nieomal despotycznie Rosji zostali szybko stłamszeni). Oderwano od nas również ostatecznie ziemie Smoleńską, Siewierską i Czernichowską. W XVIII w. Nastąpiło ogólne rozprzężenie naszego państwa, o ile jeszcze za Augusta Mocnego układaliśmy się z Piotrem I przeciw Szwecji (obaj panowie ponoć mocno się upili podczas rozmów) co skończyło się splądrowaniem neutralnej Rzeczpospolitej w Wielkiej Wojnie Północnej; o tyle dalsze czasy saskie to już tylko powolna degrengolada państwa i wzrost potęgi Rosji. No i stało się, w czasach Stanisławowskich byliśmy już tylko marionetką potężnego wschodniego sąsiada, a jak marionetka zepsuła się do reszty to rozebrano ją na części i przerobiono na surowce wtórne – Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Poznańskie i Królestwo Galicji i Lodomerii. Oczywiście wcześniej mieliśmy kilka ostatnich podrygów – najpierw wojna w obronie Konstytucji, powstanie Kościuszkowskie, później wyprawa na Moskwę wraz z Napoleonem (swoją drogą, byliśmy w Moskwie w 1612 i 1812; szansa na powtórzenie tego trendu w 2012 roku jednak minęła), jednak ostatecznie wszystko to zakończyło się porażką. Tak się stało, że największa część Polski stała się Rosją. Romantyczne powstania przynosiły już mniej romantyczne klęski. W końcu Wielka Wojna, o którą modlił się Mickiewicz, w której Polak niemiecki strzelał do Polaka rosyjskiego i upragniona niepodległość i znów wojna, w której znów pokazaliśmy nasz dawny pazur i ponownie udowodniliśmy, że Polacy jednaj potrafią zwyciężać. Rok 1920 był bez wątpienia zbawienny nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy. A później kolejne 20 lat przygotowań do wojny z Moskwą, którą II RP traktowała jako swego głównego wroga, lecz w tym wypadku zagrożenie było realne. I nastał rok 1939 przynosząc wojnę, do której nie byliśmy przygotowani spotęgowaną dodatkowym ciosem w plecy od bolszewików. I po raz kolejny stało się, że część Polski stało się Rosją. Po horrorze hitlerowskim przetoczyła się przez nasz kraj niszczycielska maszyna Armii Czerwonej pozostawiając po sobie już tylko czerwień. I stało się, że po raz trzeci, już cała Polska stała się Rosją, tylko trochę subtelniej. Staliśmy się zabawnym barakiem i przyjęliśmy najgłupszy ustrój świata właśnie dzięki naszemu wschodniemu sąsiadowi. Przez pół wieku byliśmy zależni i degenerowani. Ale ludzie są istotami rozumnymi, które wciąż podświadomie dążą do szczęścia, którego nie da się osiągnąć w państwie realnego socjalizmu, zwłaszcza na wzór radziecki. W końcu obaliliśmy komunę i uniezależniliśmy się od Rosji, która też stała się inną Rosją, może nie idealną, ale jednak inną. Ale coś w nas po tym tysiącu lat wzajemnych wojen i robienia sobie świństw pozostało i będą potrzebne dziesięciolecia by to naprawić.
Nie ulega wątpliwość, że z Rusinami, Rosjanami i bolszewikami biliśmy się w naszej historii często. Można nawet ostrożnie założyć, że ze wschodnim sąsiadem toczyliśmy wojny najczęściej spośród wszystkich. Od czasów Bolesława Chrobrego i jego wypraw na Kijów, jak również, jego wielkiego naśladowcy Bolesława Szczodrego vel Śmiałego aż do czasów rozbicia dzielnicowego. Wyprawy te wpisywały się w ogólny trend wypraw wojennych groźnych Bolesławów epoki wczesnopiastowskiej. Ruś Kijowska nie była wcale głównym celem wypraw Piastów, lepsze były Czechy, bo bogatsze, a łatwiejsze do złupienia niż, np. Rzesza, częste były również krótkotrwałe sojusze i mariaże, w dwóch słowach: normalna dyplomacja. W okresie rozbicia dzielnicowego nasze stosunki z sąsiadami były skomplikowane, a biorąc pod uwagę fakt, że Ruś również była podzielona to opisywanie tutaj kontaktów wszystkich książąt Piastowskich ze wszystkimi książętami ruskimi zajęłoby zbyt wiele miejsca. Faktem jest natomiast, że kiedy Królestwo Polskie podnosiło się z upadku Wschód wciąż był rozbity i w dodatku przytłamszony tatarskim jarzmem. Był to łatwy i smakowity kąsek dla Korony Kazimierza Wielkiego, który rekompensując sobie utracone przez ojca Pomorze Gdańskie podbił Ruś Halicką i Włodzimierską, których losy były zmienne w szalonych czasach Andegawenów a ostatecznie przyłączyła do naszego państwa król Jadwiga. Poza tym skrawkiem, w późnym średniowieczu stosunki polsko-rosyjskie nie istniały, rolę naszego wschodniego sąsiada spełniało Wielkie Księstwo Litewskie. Dopiero kolejne układy i unie z Litwą ponownie przeorientowały nas na, dalszy już w tym momencie, wschód. Oto daleko na północ i wschód od Kijowa szybko rozwijała się mała osada założona jako forpoczta księstwa Suzdalskiego – Moskwa. Księstwo Moskiewskie w epoce nowożytnej zrobiło oszałamiającą karierę. Rządzone przez mających silną władzę kniaziów szybko wchłonęło i pokonało sąsiednie księstwa ruskie włącznie w potężną i bogatą Republiką Nowogrodzką. Moskwa zaczęła zagrażać Litwie. Gdyby nie unia z Koroną, kolos na glinianych nogach, jakim była Litwa, pewnie szybko zostałby pokonany przez agresywne ksiąstewko. We wczesnej epoce nowożytnej w Rzeczposoplitej panowało przekonanie, że wrogowie północni, czyli Moskwa i Szwecja są na tyle słabi, że Litwa powinna dać sobie z nimi radę sama, Korona natomiast musi bronić kraj przed Tatarami i Turkami z południa. Jednak Polacy musieli wielokrotnie pomagać Litwinom z ich przeciwnikami. Moskwa, która dążyła do zagarnięcia wszystkich ziem ruskich traktowała Litwę jako swojego naturalnego wroga, do tego doszły jeszcze próby dojścia do Bałtyku. Kolejna wielka wojna stoczona została za czasów Stefana Batorego. Udało nam się zdobyć moskiewskie twierdze Połock i Wielkie Łuki odcinając tym samym Iwana Groźnego od Inflant.
Za czasów naszego następnego króla, Zygmunta III to my z kolei wyrządziliśmy Rosjanom wielką krzywdę – dymitriady i Wielką Smutę. Nasze wojska pokonały Rosjan w świetnej bitwie pod Kłuszynem, zajęliśmy Moskwę, osadziliśmy na tronie przychylnego nam cara i plądrowaliśmy kraj, w dodatku zrobiliśmy to dwukrotnie! Rosjanie mają o co mieć do nas żal. Niestety, albo na szczęście, nasza szansa została zmarnowana, Władysław Waza nie został carem. Za to już jako król poprowadził kolejną wyprawę na wschód i odzyskał Smoleńsk. Za panowania jego brata Rosjanie ruszyli do kontrataku. Wyprawa cara Aleksego zalała Litwę aż po Wilno, na szczęście (sic!) chwilę później zalali nas również Szwedzi i przestraszony Aleksy stracił impet. Kiedy Szwedów już wygoniliśmy pozbycie się Hiperborejczyków było już tylko kwestią czasu (doskonałe zwycięstwo pod Cudnowem). Jednakże utraciliśmy część wschodnich terenów. Z powodu kozaków, straciliśmy pół Ukrainy z Kijowem (kozacy przejechali się na tym jak Zabłocki na mydle, gdyż o ile w Rz-plitej mieli jeszcze jakieś swobody to w rządzonej nieomal despotycznie Rosji zostali szybko stłamszeni). Oderwano od nas również ostatecznie ziemie Smoleńską, Siewierską i Czernichowską. W XVIII w. Nastąpiło ogólne rozprzężenie naszego państwa, o ile jeszcze za Augusta Mocnego układaliśmy się z Piotrem I przeciw Szwecji (obaj panowie ponoć mocno się upili podczas rozmów) co skończyło się splądrowaniem neutralnej Rzeczpospolitej w Wielkiej Wojnie Północnej; o tyle dalsze czasy saskie to już tylko powolna degrengolada państwa i wzrost potęgi Rosji. No i stało się, w czasach Stanisławowskich byliśmy już tylko marionetką potężnego wschodniego sąsiada, a jak marionetka zepsuła się do reszty to rozebrano ją na części i przerobiono na surowce wtórne – Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Poznańskie i Królestwo Galicji i Lodomerii. Oczywiście wcześniej mieliśmy kilka ostatnich podrygów – najpierw wojna w obronie Konstytucji, powstanie Kościuszkowskie, później wyprawa na Moskwę wraz z Napoleonem (swoją drogą, byliśmy w Moskwie w 1612 i 1812; szansa na powtórzenie tego trendu w 2012 roku jednak minęła), jednak ostatecznie wszystko to zakończyło się porażką. Tak się stało, że największa część Polski stała się Rosją. Romantyczne powstania przynosiły już mniej romantyczne klęski. W końcu Wielka Wojna, o którą modlił się Mickiewicz, w której Polak niemiecki strzelał do Polaka rosyjskiego i upragniona niepodległość i znów wojna, w której znów pokazaliśmy nasz dawny pazur i ponownie udowodniliśmy, że Polacy jednaj potrafią zwyciężać. Rok 1920 był bez wątpienia zbawienny nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy. A później kolejne 20 lat przygotowań do wojny z Moskwą, którą II RP traktowała jako swego głównego wroga, lecz w tym wypadku zagrożenie było realne. I nastał rok 1939 przynosząc wojnę, do której nie byliśmy przygotowani spotęgowaną dodatkowym ciosem w plecy od bolszewików. I po raz kolejny stało się, że część Polski stało się Rosją. Po horrorze hitlerowskim przetoczyła się przez nasz kraj niszczycielska maszyna Armii Czerwonej pozostawiając po sobie już tylko czerwień. I stało się, że po raz trzeci, już cała Polska stała się Rosją, tylko trochę subtelniej. Staliśmy się zabawnym barakiem i przyjęliśmy najgłupszy ustrój świata właśnie dzięki naszemu wschodniemu sąsiadowi. Przez pół wieku byliśmy zależni i degenerowani. Ale ludzie są istotami rozumnymi, które wciąż podświadomie dążą do szczęścia, którego nie da się osiągnąć w państwie realnego socjalizmu, zwłaszcza na wzór radziecki. W końcu obaliliśmy komunę i uniezależniliśmy się od Rosji, która też stała się inną Rosją, może nie idealną, ale jednak inną. Ale coś w nas po tym tysiącu lat wzajemnych wojen i robienia sobie świństw pozostało i będą potrzebne dziesięciolecia by to naprawić.
Katastrofa smoleńska to bez wątpienia
jedno z najważniejszych wydarzeń w historii polski ostatniej
dekady. Bystrzejsi czytelnicy już w poprzednim zdaniu mogli odnaleźć
jasny dowód na moje stanowisko w sprawie tego wydarzenia. Celowo
napisałem „katastrofa”, gdyż jest rzeczą oczywistą, że
rozbicie się pod Smoleńskiem prezydenckiego samolotu było
wypadkiem spowodowanym błędem polskich pilotów, niesprzyjającą
aurą i możliwe, że również zaniedbaniami ze strony naziemnej
kontroli lotu. Nie było żadnego zamachu i każdy kto twierdzi
inaczej, albo stara się ugrać na tym jakiś polityczny interes,
albo cechuje się nad wyraz ograniczonym umysłem. Postaram się
poprzeć moją śmiałą tezę jako historyk. Historia nie jest
bowiem tylko zbiorem faktów, dat i nazwisk z przeszłości, to
również, a może przede wszystkim wyciąganie wniosków i krytyczna
ocena wydarzeń pod kątem przyczyn i skutków. I właśnie o tych
ostatnich chciałem napisać. Zakładając, że Rosjanie mieli jakiś
cel w zlikwidowaniu Lecha Kaczyńskiego, swoją drogą polityka
miernego, nieprzystosowanego do realnej polityki, kierującego się
sentymentami i własnymi uprzedzeniami. Jakie kroki podjęli po jego
śmierci w stosunkach dyplomatycznych z Polską? Żadne! Bardziej
przemawiająca jest śmierć wysokiej rangi oficerów Wojska
Polskiego, była to strata dużo bardziej niebezpieczna niż śmierć
prezydenta, który w Polsce nie posiada zbyt wielkiej władzy i jego
nagłe zniknięcie nie powoduje paraliżu państwa. Wracając do
generałów, na krótko po 10 kwietnia w mediach zaczęła krążyć
plotka o przepowiedni Nostradamusa, jakoby ów średniowieczny
wizjoner przewidział smoleńską katastrofę, przepowiednia składała
się z dwóch części, pierwsza zawierała opis katastrofy samolotu,
druga natomiast była wizją napaści naszego wschodniego sąsiada.
Przepowiednia była zmyślona, ale jasno obrazuje mentalność
Polaków, wciąż obawiamy się wojny z Rosją. Co udowodniłem, w
pierwszej części tego tekstu. Od 10 kwietnia 2010 roku minęły
ponad dwa lata; gdzie są rosyjskie czołgi i samoloty? Dlaczego
Rosjanie nie wykorzystali znakomitej okazji? Dlaczego diabeł
wcielony Władimir Putin czule obejmował premiera Tuska zamiast
strzelić mu w tył głowy jak na byłego oficera KGB przystało?
Czemu Rosjanie nie skonsumowali owoców udanego „zamachu” i nie
wkroczyli do osłabionej i pogrążonej w żałobie Polski? Odpowiedź
na to pytanie jest jasna, Rosja nie musi podbijać Polski, ma dość
własnego terytorium. Choć w obecnych czasach wojen nie toczy się
już o terytoria tylko o surowce naturalne, których nie mamy. Nie
było i nie będzie nowej wojny polsko-rosyjskiej. Tak samo jak nie
było żadnego „zamachu” na samolot w Smoleńsku. Rząd premiera
Tuska również nie mógł przygotować owego zamachu. Kandydat PO w
wyborach prezydenckich miał pewne szanse w sondażach a śmierć
Kaczyńskiego tylko wzbudziła w ludziach współczucie i sympatię
dla jego brata, stąd tak wysoki wynik Jarosława Kaczyńskiego w
ostatnich wyborach.
Podsumowując, katastrofa Smoleńska była tylko nieszczęśliwym wypadkiem, nie miała żadnych politycznych przyczyn, nie przyniosła również żadnych konsekwencji, a w historii bardzo niewiele rzeczy planuje się bez sensu.
Podsumowując, katastrofa Smoleńska była tylko nieszczęśliwym wypadkiem, nie miała żadnych politycznych przyczyn, nie przyniosła również żadnych konsekwencji, a w historii bardzo niewiele rzeczy planuje się bez sensu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)