poniedziałek, 24 września 2012

Czy husaria była "skrzydlata"?


W historii wojskowości istnieją dwa sztandarowe mity dotyczące dawnego uzbrojenia, mają one ze sobą całkiem dużo wspólnego. Pierwszy dotyczy tego, czy Normanowie (błędnie nazywanie wikingami) nosili rogate hełmy. Drugi dotyczy tradycyjnych skrzydeł polskiej husarii. W obu przypadkach mamy do czynienia z elementem dekoracyjnym; w obu też przypadkach ogólnie ludzie przyzwyczaili się do widoku właśnie rogatych Normanów oraz skrzydlatej husarii. I chociaż większość historyków wojskowości grzmi, że jest to błędne, we wszystkich muzeach do napierśników husarskich doczepia się (wyprodukowane w XIX lub nawet XX wieku (sic!) wielkie skrzydła). W tej notce postaram się przyjrzeć bliżej husarskim skrzydłom. W podręcznikach do historii możemy przeczytać, że skrzydła były najbardziej charakterystycznym elementem uzbrojenia husarza i swoim trzepotaniem płoszyły konie przeciwnika. Niektóre książki podają jeszcze, że służyły do obrony przed tatarskimi arkanami (rodzaj lassa, służący do zdejmowania jeźdźca z wierzchowca). O ile ta druga rola skrzydeł miałaby jakikolwiek sens to pierwsza jest horrendalną bzdurą. Wrzawa bitewna i huk końskich kopyt powodują okropny hałas i z pewnością zagłuszyłyby szelest piór, dodatkowo konie bojowe były specjalnie szkolone do tego, żeby ignorować wszelkie bitewne hałasy, z hukiem armat włącznie. Zainteresowani internauci zapewne słyszeli wywody (nieświadomego) popularyzatora historii w sieci, Jędrka, kasztelana zamku Chojnik. Pan kasztelan jest zdecydowanym przeciwnikiem husarskich skrzydeł na plecach. Teoria Jędrka o tym, że skrzydła to proporczyki na końcach kopii husarskich, wydaje mi się wyjątkowo prawdopodobna. Tym, którzy jeszcze z panem kasztelanem się nie zetknęli, polecam filmik: 

Kolejne są źródła ikonograficzne. Na obrazie Petera Sneyersa, malarza z epoki widzimy polską husarię, która wygląda zupełnie inaczej, niż przyzwyczaił nas Kossak czy Matejko.
Bitwa pod Kircholmem
 Jeźdźcy nie mają skrzydeł, mają ubrane różnokolorowe kontusze, wyglądają bardzo różnorodnie (jednolite umundurowanie, to wymysł późniejszy). Prawdopodobnie właśnie tak husaria wyglądała podczas bitew w XVII wieku. A jak rzecz się miała podczas uroczystych przemarszów? Jedna z hipotez roli skrzydeł  uważa, że były one zakładane jako element paradny. Na dowód przytoczę tutaj kolejne źródło jakim jest rolka sztokholmska.
Rolka Sztokholmska (fragment)
Widzimy na niej husarię w zbrojach paradnych z jednym, małym, czarnym skrzydełkiem przymocowanym do łęku siodła. Jakże różni się to wyobrażenie od tego co serwują nam muzea i filmy pseudohistoryczne. Oczywiście mamy nieliczoną ilość źródeł pisanych, polskich i zagranicznych, które informują nas o istnieniu skrzydeł, jednak jestem skłonny stwierdzić, że były to właśnie te małe, pojedyncze skrzydełka widoczne na rolce, a nie wielkie, podwójne skrzydła.

piątek, 21 września 2012

O kobietach i mężczyznach


Dzisiejszy wpis dotyczy kwestii społecznych. Przedstawię swój pogląd na temat roli społecznej kobiety i mężczyzny. Oczywiście, jak w każdym przypadku, nie uważam swojego stanowiska za jedyny słuszny pogląd, ludzie mają wolną wolę, każdy może mieć swoje zdanie. Natomiast jeśli ktoś się z moimi przemyśleniami zgadza, będzie mi niezmiernie miło. Przechodząc do meritum sprawy. Zacząć należy od ogólnego stwierdzenia, że kobieta i mężczyzna różnią się zarówno pod względem biologicznym jak i kulturowym. Uogólniając, kobiety są do mężczyzn słabsze fizycznie, ale są bardziej wytrzymałe na ból. Kobiety potrafią robić wiele rzeczy jednocześnie, natomiast mężczyźni skupiają się do perfekcji na jednej czynności i po jej ukończeniu zabierają się z kolejną. Kobiety gorzej czytają mapy i gorzej orientują się w terenie natomiast mężczyźni podświadomie „czują” kierunek. W końcu, kobiety posiadają instynkt macierzyński, który obcy jest mężczyzną, czyli panie mają lepsze podejście do dzieci i są bardziej empatyczne. To tylko wierzchołek góry lodowej, owe różnice można by mnożyć. Biorąc pod uwagę aspekt kulturowy, kobiety w naszej paternalistycznej historii (prawie) zawsze odpowiedzialne były za dom, ogień, zbieractwo (ogólne zdobywanie pokarmu roślinnego, to kobiety stworzyły rolnictwo!) oraz wychowywanie (młodszych!) dzieci. Mężczyźni natomiast zajmowali się zdobywaniem mięsa, wychowywaniem starszych dzieci (chłopców) oraz zabijaniem się nawzajem w wojnach. Ważne jest, żeby zwrócić na to uwagę, ponieważ czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, ta kulturowa przeszłość wciąż w nas tkwi i ma wpływ na nasze zachowanie. Na temat wyższości intelektualnej jednej płci nad drugą nie mam zbyt wiele do napisania; i tu i tam po równo występują i geniusze i głupcy, w historii jednak to mężczyźni mieli większą szansę zdobycia wykształcenia. Wstęp ten prowadzi do jednoznacznego wniosku: ze względu na wyraźne różnice, kobiety i mężczyźni powinni pełnić różne role społeczne. I tak ogólnie jest. Mężczyźni powinni zajmować się ciężką pracę fizyczną, stanowić większość kadry nauczycielskiej na uniwersytetach (tak jest), w szkołach ponadgimnazjalnych (tak, niestety, nie jest) i gimnazjach (lekarstwo na te, odsądzane od czci i wiary, szkoły!). Kobiety powinny podejmować się każdej pracy, poza ciężką fizyczną, jednak w zakresie nie ograniczającym ich pracy w domu i przy wychowywaniu własnych dzieci. Może fakt, że kobieta powinna zajmować się domem wyda się szowinistyczny, ale taki stan rzeczy ma miejsce, proszę rozejrzeć się dookoła, spojrzeć wstecz na pokolenie naszych rodziców, a już na pewno dziadków. Która kobieta pozwalała mężowi mieszać się do gotowania i sprzątania? Zapewne jakiś odsetek by się znalazł, ale z pewnością byłaby to mniejszość. Po porostu kobiety robią to lepiej. Mówię to jako mężczyzna mieszkający samotnie, który sam sobie gotuje, sprząta robi zakupy itd.
Taki stan rzeczy mógłby trwać w najlepsze, gdyby nie zaistniała okropna forma życia, która stara się całkowicie go zburzyć. Mam na myśli nowoczesną „feministkę”. Dlaczego akurat nowoczesną i dlaczego wziąłem słowo feministka w cudzysłów? Otóż owe panie nie mają nic wspólnego z chwalebnym ruchem feministycznym powstałym w XIX wieku. Sięgając do historii, ruch ten powstał w drugiej połowie XIX wieku, walczył on o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, prawo głosu dla kobiet (tzw. sufrażystki) i ogólne zrzucenie paternalistycznego gorsetu,  jakim ściśnięte  były kobiety w prawie całej przeszłości. Ruch ten w połączeniu z postępującym oświeceniem coraz szerszych mas społeczeństwa (nie mylić z ciemnotą oświecenia XVIII w.) oraz demokratyzacją, szybko osiągnął swoje cele w rekordowo szybkim (jak na procesy historyczne) tempie, około stu lat. Jako pierwsze w wyborach mogły zagłosować mieszkanki stanu Wyoming w USA w 1868, potem Nowozelandki w 1893 aż w końcu, najpóźniej, przywilej ten uzyskały Szwajcarki z kantonu Appenzell w 1989 roku. Obecnie żyjemy w czasach, które XIX-wieczne feministki przyprawiłby o wybuch niepohamowanej euforii. Kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni, w tym prawo głosu. Mogą pracować gdzie chcą (zdarzają się pojedyncze przypadki kobiet pracujących w kopalni, na dole! [ale nie przy fedrunku węgla]), mniejsze zarobki albo są mitem, albo wynikają z różnic biologicznych, o których pisałem na początku (przynajmniej w moim zawodzie nie ma rozdzielnych stawek ze względu na płeć); kobiety przestały być własnością ojców, mężów i braci. Jednak feminizm nie zniknął, kiedy osiągnął swój cel, zaczął tworzyć sobie nowe, wyimaginowane demony do zwalczenia. Doszło więc do skrajnych przypadków, że „feministki” walczą z przepuszczaniem ich przez drzwi przez mężczyzn. Jako człowiek i pedagog nie walczę z obcymi narodami, rasami, orientacjami itd. jedynym czego nie mogę ścierpieć i staram się zwalczać jest głupota, do głupoty zieję wręcz nienawiścią. To co mnie najbardziej denerwuje wśród współczesnych „feministek” jest właśnie głupota i nieznajomość historii, nawet ruchu z którym się identyfikują. I biada niech będzie pierwszej niewieście, która zwymyśla mnie po przepuszczeniu jej w drzwiach!

czwartek, 20 września 2012

Przenosiny zakończone

Blog Rozmyślnie został pomyślnie przeniesiony na nowy serwer. Opublikowałem wszystkie dotychczasowe (aże cztery) posty i od tej pory zadamawiam się na bloggerze.

Góry


Ostatni tydzień spędziłem w Beskidach. Odcięty od Internetu, o telewizji (której nie oglądam nawet w domu) nie wspominając, ba nawet od prasy. Przechadzając się po lesie zastanowiłem się czy nie wybrać się do miasta po gazetę (czasem człowiek nie potrafi się odzwyczaić od nawyków), jednak przypomniał mi się pewien dowcip, który zniechęcił mnie do tego zamiaru. Kawał zacytuję z pamięci:
Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, czasy słusznie minione. Na egzamin z nauk politycznych wchodzi student. Profesor zadaje pierwsze pytanie: proszę mi powiedzieć coś na temat Józefa Cyrankiewicza. Studentowi strach przeszedł po twarzy, nie odzywa się. Profesor zdziwiony, próbuje czegoś łatwiejszego: to niech pan powie coś o Bolesławie Bierucie. Student ponownie milczy. Profesor daje mu ostatnią szansę: nic pan nie wie? To niech pan powie przynajmniej coś o Stalinie, tego już pan musisz znać. Student, przepraszająco: przykro mi, nie znam. Profesor zszokowany. Nikogo pan nie zna?! Skąd pan się w ogóle urwał? Skąd pan pochodzi? Z Bieszczad – odpowiada student. Profesor posłał żaka w diabły, po czym odwraca się zamyślony do okna i szepce do siebie: a może by tak w Bieszczady?

Średniowiecze


Dla większości ludzi podział epok historycznych wygląda następująco: Rzymianie, średniowiecze, II Wojna Światowa, komuna, czasy obecne. Cały okres, w którym ludzie do mordowania się nie używali czołgów to dla ogółu średniowiecze. Mało kto słyszał o epoce nowożytnej, jednak kołaczą nam się w umysłach pewne informacje o niej, które radośnie wrzucamy do średniowiecza. W związku z tym wokół tego ostatniego narosło mnóstwo kłamliwych mitów, które w tym wpisie postaram się obalić lub poprzydzielać do odpowiednich epok.
Mit 1: W średniowieczu chłopi byli traktowani jak zwierzęta, byli biedni i ledwo żywi, zmuszani do niewolniczej pracy. Bzdura wynikająca z komunistycznej propagandy. Pomijając słabo zbadane mroczne wieki (okres od V do zależnie od kraju VII-XI wieku) chłopi mieli się całkiem przyzwoicie. Oczywiście musieli pracować na polu pana feudalnego, ale ów wymiar pańszczyzny był bardzo niski. W XIII wieku większość gospodarstw przeszła już na gospodarkę czynszową (również na ziemiach polskich), czyli chłop płacił swemu panu z dzierżawę pola w pieniądzu, a nie pracą. Dodatkowo istniała zamożna grupa chłopów – sołtysów, powstała po kolonizacji na prawie niemieckim. Sołtysi – potomkowie założycieli wsi (zasadźców) posiadali najlepsze grunty, a także możliwość posiadania karczmy, młyna itp. w zamian musieli stawiać się do służby wojskowej. Gdyby nie przywilej  Warecki Władysława Jagiełły z 1423 zezwalający szlachcie na wykup majątków „krnąbrnych i nieużytecznych” sołtysów, z pewnością przekształciliby się oni w stan quasi-szlachecki. Wracając do stanu chłopów to również w epoce nowożytnej nie mieli się oni tak źle. Pomimo wykształcenia się dualizmu gospodarczego w Europie, gdy na wschodzie kontynentu (czyli głównie w Koronie i na Litwie) postępowała refeudalizacja, czyli ponowne przechodzenie na pańszczyznę zamiast czynszu; chłop wciąż pozostawał czymś cennym. O chłopów trzeba było dbać, żeby nie poumierali lub nie pouciekali, ponieważ to oni pracowali na życie szlachcica, nie można zarzynać swoich pracowników (znaczy, tak robiono w ZSRR i wiadomo jak to się skończyło). Podsumowując, ogólnie, jak na ówczesne warunki w średniowieczu i nowożytności chłopi mieli się całkiem nieźle (pomijając wojny, przemarsze wojsk, epidemie itp., ale rzeczy te dotyczyły ogółu społeczeństwa).
Mit 2: W średniowieczu ludzie się nie myli. Ludzie w średniowieczu dbali o higienę, stosowano nawet specjalne proszki do czyszczenia jamy ustnej. Sprzyjało temu stanowisko Kościoła, który nakazywał kąpiele w odpowiednie święta. Dopiero gdy w XIII wieku nastał okres wielkich epidemii ktoś rozpuścił plotkę, że morowe powietrze (które uważano za przyczynę chorób, bakterii nie znano) wnika przez skórę, więc jeśli zatkać pory w skórze brudem to uniknie się czarnej śmierci. Oczywiście moda ta błyskawicznie rozprzestrzeniła się na całą Europę co oczywiście skutkowało zwiększeniem zachorowań. I tak w epoce nowożytnej ludzie radośnie sobie śmierdzieli. Słynny Król Słońce Francji, Ludwik XIV umył się w ciągu życia może ze trzy razy. Modę na higienę przywrócił dopiero wiek XIX.
Mit 3: W średniowieczu palono czarownice. Kolejna bzdura, Święta Inkwizycja w średniowieczu nie działała jeszcze sprawnie. Jej rozkwit przyniosło dopiero ostateczne wygnanie muzułmanów z Hiszpanii oraz reformacja, kiedy to dla Kościoła pojawili się prawdziwi wrogowie. Wtedy to też w epoce nowożytnej, modne stało się donoszenie na nielubianą sąsiadkę, że rzuca uroki. Oczywiście w średniowieczu zdarzały się sytuację, że spalono kogoś na stosie, głównie dotyczyło do Żydów, mordowano również heretyków, np. Katarów, ale z pewnością dawano spokój czarownicom.
Mit 4: Kiedy rycerz wyjeżdżał na wyprawę krzyżową zapinał swojej żonie pas cnoty. Musiałby chyba być sadystą i nie za bardzo małżonkę kochać. Pas cnoty składał się z skórzanych i metalowych elementów, noszenie go przez dłuższy czas powoduje otarcia, rany aż w końcu zakażenie i śmierć. Już nie mówię o załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Jednakże urządzenie to istniało, służyło głównie dla bezpieczeństwa damy, kiedy poruszała się po niebezpiecznych, pełnych bandytów, średniowiecznych drogach i chroniło przed gwałtem.
Mit 5: W średniowieczu obowiązywało prawo pierwszej nocy. Czyli pan feudalny miał prawo spędzić pierwszą noc ze świeżo poślubioną żoną swego poddanego. Kolejna bzdura, taki pan feudalny musiałby chyba bardzo nie dbać o własne życie. Dwa ostatnie mity popieram autorytetem wybitnego mediewisty profesora Idziego Panica.

Co mną wstrząsnęło dzisiejszego ranka?

Jak w każdy poniedziałek wybrałem się do kiosku po gazetę. Po powrocie do domu, z tej jakże dalekiej ekspedycji liczącej jakieś sto metrów z hakiem w obie strony, rozsiadłem się wygodnie i zacząłem lekturę. Już na szóstej stronie znalazłem informację, która sprawiła, że miałem szczerą ochotę rzucić tygodnikiem o ścianę (jak kiedyś latały nasze kartkówki z WoKu [pozdrowienia dla Pani Profesor]). Otóż gazeta, za Wiadomościami Jedynki, donosi, iż z powodu niżu demograficznego na Podkarpaciu stracić ma pracę 800 nauczycieli a w całej Polsce aż 7500 belfrów. Temat mój, więc się zainteresowałem. Oczywiście żurnaliści dane te otrzymali od związkowców z NSZZ „Solidarność”, organizacji, która na samą myśl o jej obecnych działaniach (abstrahując od jej sławnej przeszłości) wywołuje u mnie odruch wymiotny i całą swoją siłą woli powstrzymuję się od wypisania tu kilku epitetów, które mogły by podpadać pod kolegium. Wracając do sedna, według związkowców, państwo zbyt mało łoży na edukację i nie ogranicza liczby studentów kształcących się na nauczycieli. Słowa te są tak głupie, że aż smutne. Na początek mojej refleksji trzeba sięgnąć do istoty problemu, czyli osławionego „niżu demograficznego”. Słowa, które teraz przytoczę zasłyszałem od własnego ojca, który to usłyszał je od pewnego profesora biologii (choć je nieco sparafrazuję i dodam coś od siebie). W przyrodzie jest tak, że wszelkie stworzenia rodzą się i umierają, jeśli warunki sprzyjają rozwojowi, stworzeń jest więcej, jednak im jest ich więcej, tym gorzej dla nich, gdyż większa populacja to pogorszenie warunków (mniej pożywienie, więcej drapieżników). Gorsze warunki powodują spadek liczby stworzeń co prowadzi do polepszenia warunków (więcej żywności, mniej drapieżników) i tak w kółko. Człowiek, jako istota w miarę inteligentna, doprowadził do tego, że pozornie wyeliminował zaistnienie złych warunków egzystencji (nadwyżki żywności, rozwój medycyny, brak naturalnych drapieżników) i teoretycznie powinien stale się rozmnażać w postępie geometrycznym. Jednak świat nie znosi pustki i ludzie sami sobie wytworzyli sztucznie złe warunki. Mam na myśli, na przykład wojny. Ostatnia wojna toczona na naszym terenie, II Wojna Światowa, była niezwykle krwawa dla naszego narodu, jeśli spojrzelibyśmy na wykres demograficzny, w latach 1939-1945 zieje w nim olbrzymia dziura. Jednakże już po zakończeniu okupacji hitlerowskiej (pomimo dostania się w łapy komunistów) liczba urodzeń zaczyna gwałtownie wzrastać, zjawisko to nazywamy powojennym wyżem demograficznym. Od tej pory liczba urodzeń w Polsce tworzyła wykres sinusoidalny, pokolenie „wojenne” było nieliczne, więc miało niewiele potomstwa, z kolei pokolenie „powojenne” było liczne i miało wiele dzieci. I tak zaczęły się te dwa pokolenia przeplatać. Obecny „niż” jest spowodowany wciąż jeszcze nieustabilizowanymi w demografii echami wojny. Jednak, nie będzie trwał on w nieskończoność. Poprawiające się stale warunki rozwoju i brak wojen będzie powodował powolne wyrównywanie się demografii i regularny wzrost. Czytałem kiedyś wywiad z pewnym profesorem demografii, który już zapowiadał nadchodzący wyż. Jednakże dziennikarze uczepili się niżu demograficznego i wałkują go od lat. Oczywiście faktem jest, że w szkołach jest mniej uczniów, dotyczy to głównie wsi, z których ludzie wyjeżdżają do miast (głównie Królestwa Wielkiej Brytanii) co jest naturalnym procesem urbanizacyjnym. Mniej uczniów to korzyść dla szkoły, która może tworzyć mniej liczne oddziały, w których poprawia się jakość nauczania. Jest to o wiele korzystniejsze niż zwalnianie nauczycieli, którym należą się jeszcze świadczenia finansowe. Osobiście odbywając praktyki niżu nie zaobserwowałem, raczej inne problemy, ale to temat na inny raz. Teraz pora rozprawić się z argumentacją związkowców. Otóż głównym ich celem jest walczenie o podwyżki płac, bez opamiętania, podwyżki to główny cel ich egzystencji, innego się nie dopatruję. Dlatego twierdzą, że rząd zbyt mało łoży na edukację, może myślą, że jeśli nauczyciele będą więcej zarabiać to będą płodzić więcej dzieci? Otóż tym ludziom jak dotąd nikt nie uświadomił, że podniesienie płac natychmiast skutkuje wzrostem cen, zjawisko to nazywamy inflacją i jest ono, krótko mówiąc, złe. Dodatkowo, większe nakłady na oświatę spowoduje wzrost, i tak już za wysokich, podatków, a to jest zjawisko fatalne. Szkoły mają pieniądze, pożytkują je na zakup ogromnych ilości (nieraz niepotrzebnego) sprzętu elektronicznego (tu apel do dyrektorów: jak myślicie, co Wasi uczniowie robią poza szkołą? Siedzą przed komputerami! Dajcie im odpocząć od nich w szkole). Co do regulacji studentów to już kompletny absurd. Primo: sam jestem absolwentem kierunku pedagogicznego, żaden urzędnik nie zabronił mi wybrać kierunku, który chciałem studiować (gdyby spróbował, to chyba by dostał w zęby). Ja, moje koleżanki i koledzy z roku, wszyscy inni studenci przedmiotów o specjalności nauczycielskiej jesteśmy wolnymi ludźmi, studiujemy co nam się podoba i bierzemy na siebie całą odpowiedzialność za znalezienie później pracy. Ja przynajmniej nie mam zamiaru skamleć na bezrobociu: „dlaczego państwo nie powstrzymało mnie przed studiowaniem tego kierunku?!” Secundo: uczelnie wyższe mają autonomię, mogą przyjmować tylu kandydatów ile im się podoba i żaden Solidarnościowiec nie ma prawa tego zmienić. Liczba studentów i absolwentów powinna być regulowana przez egzaminatorów, nie urzędników, lub co gorsza związkowców. Taki przykład: mój rok był eksperymentem. Dziekan przyjął na studia dzienne prawie wszystkich, którzy się zgłosili (jakieś 400 osób) – z czego połowa w ogóle nie podjęła studiów (poszli głównie na prawo, na które dostali się równolegle), kolejne 40% odpadło po pierwszym semestrze (na cóż, egzamin z pradziejów ziem polskich jest dość trudny). Ostatecznie do obrony licencjata zostało nas około 80 z czego około 30 osób na specjalności nauczycielskiej. Ilu ma zamiar pisać pracę magisterską zobaczę po wakacjach. Mam nadzieję, że tym pierwszym, ambitniejszym tekstem Was nie zanudziłem na śmierć. Pozdrawiam czytających!

Rozmyślnie założony blog (v 1.2)

Pomyślałem, że warto by w końcu założyć bloga. Myśl ta nachodziła mnie już od kilku lat, jednak dotychczas jej nie zrealizowałem. Aż do dzisiaj. Działałem pod wpływem impulsu. Czytałem poranną gazetę i te wszystkie myśli, które zaczęły się kłębić w moim umyśle musiały znaleźć jakieś ujście. Postanowiłem. Założę blog i będę w nim dzielił się z ludźmi moimi przemyśleniami. Zrobiłem to z rozmysłem i pomysłem. Stąd nazwa powyższego: „rozmyślnie”. Pierwotnie miało być „rozmyślanie”, ale stwierdziłem, że jest zbyt pretensjonalna. Teraz trochę a’propos tematyki. Wynikać ona będzie z moich rozlicznych zainteresowań oraz tego co mnie boli we współczesnym świecie. Jeśli chcecie wiedzieć więcej o moich zainteresowaniach i mojej skromnej osobie, zajrzyjcie do zakładki „o mnie”. Ad rem, blog będzie poświęcony głównie moim obserwacjom życia codziennego w Polsce, będzie sporo o polityce i ekonomii, bo to głównie mnie w naszym pięknym (bez ironii) kraju boli. Będzie również o historii i nauczaniu, a to z racji mojego wykształcenia i (mam nadzieje) przyszłego zawodu. Może trochę wspomnę o sztuce i literaturze, co nieco o muzyce. Zobaczymy. Na razie witam wszystkich serdecznie i zapraszam do częstego czytania i komentowania tego bloga. Ze swej strony chciałbym zapewnić o częstych aktualizacjach wpisów. Mam nadzieję, że moje teksty wydadzą Wam się w miarę sensowne.