piątek, 21 września 2012

O kobietach i mężczyznach


Dzisiejszy wpis dotyczy kwestii społecznych. Przedstawię swój pogląd na temat roli społecznej kobiety i mężczyzny. Oczywiście, jak w każdym przypadku, nie uważam swojego stanowiska za jedyny słuszny pogląd, ludzie mają wolną wolę, każdy może mieć swoje zdanie. Natomiast jeśli ktoś się z moimi przemyśleniami zgadza, będzie mi niezmiernie miło. Przechodząc do meritum sprawy. Zacząć należy od ogólnego stwierdzenia, że kobieta i mężczyzna różnią się zarówno pod względem biologicznym jak i kulturowym. Uogólniając, kobiety są do mężczyzn słabsze fizycznie, ale są bardziej wytrzymałe na ból. Kobiety potrafią robić wiele rzeczy jednocześnie, natomiast mężczyźni skupiają się do perfekcji na jednej czynności i po jej ukończeniu zabierają się z kolejną. Kobiety gorzej czytają mapy i gorzej orientują się w terenie natomiast mężczyźni podświadomie „czują” kierunek. W końcu, kobiety posiadają instynkt macierzyński, który obcy jest mężczyzną, czyli panie mają lepsze podejście do dzieci i są bardziej empatyczne. To tylko wierzchołek góry lodowej, owe różnice można by mnożyć. Biorąc pod uwagę aspekt kulturowy, kobiety w naszej paternalistycznej historii (prawie) zawsze odpowiedzialne były za dom, ogień, zbieractwo (ogólne zdobywanie pokarmu roślinnego, to kobiety stworzyły rolnictwo!) oraz wychowywanie (młodszych!) dzieci. Mężczyźni natomiast zajmowali się zdobywaniem mięsa, wychowywaniem starszych dzieci (chłopców) oraz zabijaniem się nawzajem w wojnach. Ważne jest, żeby zwrócić na to uwagę, ponieważ czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, ta kulturowa przeszłość wciąż w nas tkwi i ma wpływ na nasze zachowanie. Na temat wyższości intelektualnej jednej płci nad drugą nie mam zbyt wiele do napisania; i tu i tam po równo występują i geniusze i głupcy, w historii jednak to mężczyźni mieli większą szansę zdobycia wykształcenia. Wstęp ten prowadzi do jednoznacznego wniosku: ze względu na wyraźne różnice, kobiety i mężczyźni powinni pełnić różne role społeczne. I tak ogólnie jest. Mężczyźni powinni zajmować się ciężką pracę fizyczną, stanowić większość kadry nauczycielskiej na uniwersytetach (tak jest), w szkołach ponadgimnazjalnych (tak, niestety, nie jest) i gimnazjach (lekarstwo na te, odsądzane od czci i wiary, szkoły!). Kobiety powinny podejmować się każdej pracy, poza ciężką fizyczną, jednak w zakresie nie ograniczającym ich pracy w domu i przy wychowywaniu własnych dzieci. Może fakt, że kobieta powinna zajmować się domem wyda się szowinistyczny, ale taki stan rzeczy ma miejsce, proszę rozejrzeć się dookoła, spojrzeć wstecz na pokolenie naszych rodziców, a już na pewno dziadków. Która kobieta pozwalała mężowi mieszać się do gotowania i sprzątania? Zapewne jakiś odsetek by się znalazł, ale z pewnością byłaby to mniejszość. Po porostu kobiety robią to lepiej. Mówię to jako mężczyzna mieszkający samotnie, który sam sobie gotuje, sprząta robi zakupy itd.
Taki stan rzeczy mógłby trwać w najlepsze, gdyby nie zaistniała okropna forma życia, która stara się całkowicie go zburzyć. Mam na myśli nowoczesną „feministkę”. Dlaczego akurat nowoczesną i dlaczego wziąłem słowo feministka w cudzysłów? Otóż owe panie nie mają nic wspólnego z chwalebnym ruchem feministycznym powstałym w XIX wieku. Sięgając do historii, ruch ten powstał w drugiej połowie XIX wieku, walczył on o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, prawo głosu dla kobiet (tzw. sufrażystki) i ogólne zrzucenie paternalistycznego gorsetu,  jakim ściśnięte  były kobiety w prawie całej przeszłości. Ruch ten w połączeniu z postępującym oświeceniem coraz szerszych mas społeczeństwa (nie mylić z ciemnotą oświecenia XVIII w.) oraz demokratyzacją, szybko osiągnął swoje cele w rekordowo szybkim (jak na procesy historyczne) tempie, około stu lat. Jako pierwsze w wyborach mogły zagłosować mieszkanki stanu Wyoming w USA w 1868, potem Nowozelandki w 1893 aż w końcu, najpóźniej, przywilej ten uzyskały Szwajcarki z kantonu Appenzell w 1989 roku. Obecnie żyjemy w czasach, które XIX-wieczne feministki przyprawiłby o wybuch niepohamowanej euforii. Kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni, w tym prawo głosu. Mogą pracować gdzie chcą (zdarzają się pojedyncze przypadki kobiet pracujących w kopalni, na dole! [ale nie przy fedrunku węgla]), mniejsze zarobki albo są mitem, albo wynikają z różnic biologicznych, o których pisałem na początku (przynajmniej w moim zawodzie nie ma rozdzielnych stawek ze względu na płeć); kobiety przestały być własnością ojców, mężów i braci. Jednak feminizm nie zniknął, kiedy osiągnął swój cel, zaczął tworzyć sobie nowe, wyimaginowane demony do zwalczenia. Doszło więc do skrajnych przypadków, że „feministki” walczą z przepuszczaniem ich przez drzwi przez mężczyzn. Jako człowiek i pedagog nie walczę z obcymi narodami, rasami, orientacjami itd. jedynym czego nie mogę ścierpieć i staram się zwalczać jest głupota, do głupoty zieję wręcz nienawiścią. To co mnie najbardziej denerwuje wśród współczesnych „feministek” jest właśnie głupota i nieznajomość historii, nawet ruchu z którym się identyfikują. I biada niech będzie pierwszej niewieście, która zwymyśla mnie po przepuszczeniu jej w drzwiach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz